czwartek, 21 lipca 2011

prawdziwy świat...?

            Natsuo Kirino, Prawdziwy świat
Wydawnictwo Sonia Draga, 2010

Kilka lat temu namiętnie zaczytywałam się w mangach, polowałam na ciekawe anime w telewizji, zastanawiałam się nad nauką japońskiego. Później mój zapał osłabł. W dobie Internetu wszystko to stało się bardziej dostępne, każdy mógł czytać mangi; poznałam kilku ludzi, którzy mieli na ich punkcie zupełnego fioła… i przeszło mi. Choć nadal lubię wracać do niektórych filmów czy mang, znalazłam się w kręgu, który z Japonią ma niewiele wspólnego. Stare znajomości się posypały, ulubiony mangowy magazyn zniknął z rynku i skończyło się.
Później próbowałam czytać coś japońskich pisarzy, ale z powodu małej ilości ich książek w mojej bibliotece ta próba powrotu też nie była udana (no, może poza wciągającym światem, jaki tworzy w swych powieściach Haruki Murakami).
Ucieszyłam się, gdy zauważyłam nowiutkie pozycje na półce z tabliczką „Japonia”; były dwie, tej samej autorki, wypożyczyłam „Prawdziwy świat”.
Natsuo Kirino, jak głosi tekst zamieszczony po wewnętrznej stronie okładki książki, jest pisarką o rzadko spotykanej umiejętności wychodzenia daleko poza granice konwencjonalnej powieści kryminalnej. W związku z tym, w Japonii nagrodzono ją Mystery of Japan (za Ostateczne wyjście), a także nominowano do nagrody Edgar Prize i Naoki Prize (za Soft Cheeks). Ponadto  jest ona laureatką Izumi Kyoka Prize w dziedzinie literatury (nagrodę przyznano za powieść Groteska).
Do tej pory zastanawiam się, czemu książka ma taki, a nie inny tytuł. Przecież nie każdy sfrustrowany (?) i znudzony nastolatek to potencjalny morderca! To, że każdy ma jakąś tajemnicę, nie powinno nas dziwić; chyba powinniśmy się cieszyć, że nie jesteśmy otwartymi książkami, dostępnymi niczym karta dań w witrynie restauracji. Nie wszyscy muszą nas lubić takimi, jakimi jesteśmy. Dobrze jest, gdy grupa, do której należymy akceptuje nas ze wszystkimi naszymi dziwactwami. Wkurza mnie ludzka obłuda, która z tajemnicą ma niewiele wspólnego. Nie polubiłam bohaterek tej powieści.
Pani Kirino zaproponowała czytelnikowi spotkanie z czwórką przyjaciółek, które, jak się okazuje, niewiele wiedzą o sobie nawzajem. Więź, która je łączy jest wyjątkowo krucha. Owszem, plotkują, mają jakieś wspólne zainteresowania, znają się od dawna, są w tym samym wieku, ale na tym kończy się to, co je do siebie zbliża. Są cztery, ale tylko pozornie tworzą zwartą grupę. Odnoszę wrażenie, że nie darzą się jednakową sympatią.
Kirarin – żyje w dwóch różnych światach. Przy dziewczynach udaje grzeczną uczennicę. Choć te wiedzą, że czasem spotyka się z chłopakami, żadna z „przyjaciółek” nie wie, że dziewczyna prowadzi nieźle rozbudowane życie nocne, a już na pewno – nigdy nie słyszały, że Kirarin przespała się z facetem.
Terauchi – wzorowa uczennica, która nie chce wyjść na wstrętną, samolubną kujonkę. Niestety, można odnieść wrażenie, że to głównie dlatego jest lubiana w szkole – odrobi i pożyczy każdą pracę domową, nie gniewa się o to, że niektórzy bezczelnie wykorzystują jej samodzielną pracę do własnych celów.
Yuzan – półsierota, która obwinia się o śmierć chorej matki, mimo iż w chwili jej śmierci zachowała się egoistycznie i nie poszła się z nią pożegnać. W dodatku nikomu, nawet „przyjaciółkom”, nie powiedziała o swojej homoseksualnej naturze. A wszystko to z powodu lęku przed potępieniem i odtrąceniem (z tego samego powodu Kirarin nie przyznaje się do swoich grzeszków).
A na koniec – Toshi, od której bierze swój początek niebezpieczna gra, w którą (z własnej woli, choć z różnych pobudek) wchodzą pozostałe dziewczęta.
Toshi wie, co stało się przed południem u sąsiadów. Wie, że sprawcą podejrzanego hałasu i wynikłego z tego zamieszania jest Glista. Gdy zauważa, że zginął jej rower i telefon nie ma wątpliwości, że to robota dziwnego syna sąsiadów. Chciałaby całą posiadaną wiedzę o zajściu w sąsiednim domu zatrzymać dla siebie, ale chłopak krzyżuje jej plany i bezczelnie wydzwania ze skradzionej komórki do jej przyjaciółek i wciąga je w wir złych wydarzeń.
Duszne lato w mieście sprawia, że dziewczęta ślepo poddają się pragnieniu przeżycia przygody – z głupią nadzieją, że nikt o niczym się nie dowie i po wakacjach znów będą mogły być zwyczajnym nastolatkami. Nie moje drogie, pomoc mordercy nie jest nic nieznaczącą zabawą! Każde działanie przyniesie jakiś skutek.
Jeżeli w prawdziwym świecie przyjaźń to tylko pusta poza, a każdy z przyjaciół musi walczyć o swoją pozycję i udowadniać swoją przydatność, to ja wolę zostać tu, gdzie jestem. Wraz z początkiem tej tragicznej współpracy zaczyna okazywać się, że żadna z nich nie jest taka, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Książka nie jest ani nudna, ani porywająca. Podobało mi się, że każda z postaci opowiada o całej awanturze z własnego punktu widzenia, mówi o swojej przeszłości, wydaje subiektywne opinie na temat tego, co łączy ją z pozostałymi osobami i tłumaczy swoje racje. Ktoś przykleił tej książce metkę z napisem „thriller”, ale to stanowczo za mocne słowo na określnie jej gatunku, choć ja sama nie potrafię jej nadać konkretnej łatki. Jest gdzieś na pograniczu powieści sensacyjnej, dramatu i wspomnianego thrillera.
Może chciano czytelnikowi udowodnić, że ludzie to w rzeczywistości istoty obłudne i niestabilne, niczym chorągiewka na wietrze. Może chodziło o pokazanie, że nic nie jest takie,  na jakie wygląda, a w sytuacjach irracjonalnych ludzie przestają zachowywać się normalnie i podejmują decyzje bardziej szalone, niż by było można przypuszczać. A może to kolejna historia, w której czarna strona ludzkiej natury bierze górę i mechanizm machiny śmierci raz puszczony w ruch nie daje się w żaden sposób zatrzymać. Nie potrafię tego rozstrzygnąć. Pewna jestem jednego – jeśli się nie opamiętamy, możemy paść ofiarą społecznej znieczulicy, bo chyba tak można określić obojętność na śmierć matki i chęć niesienia pomocy sprawcy, a nie kolejnym możliwym ofiarom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz