czwartek, 22 września 2011

jak być matką, nie mając wzorca do naśladowania?


Jodi Picoult, „Linia życia”
Wydawnictwo Prószyński i S-Ka, Warszawa 2011

Ciąża i macierzyństwo to podobno najpiękniejsze okresy w życiu każdej kobiety. Najpierw – miesiące czekania na małego człowieczka, marzenia o tym, jak będzie wyglądać wspólna przyszłość powiększonej rodziny, planowanie wspólnego życia; później – troska o maleństwo i podtrzymywanie żaru rodzinnego ogniska. Ale czy na pewno?

Wiele dzieci wychowuje się bez ojca, który odszedł; przyczyny są różne. Mit, że matka jest najważniejszą osobą dla dziecka zapewne ma w sobie sporo prawdy. Kobiety są stworzone do rodzenia i wychowywania dzieci. U Picoult sytuacja jest odwrotna.

Paige miała 5 lat, gdy matka ją zostawiła. Zostawiła córkę i męża, mimo iż w ich szczęśliwej, wręcz modelowej rodzinie nie było widać żadnej patologii, a problemy były nie większe, niż w przeciętnej rodzinie. Kobieta po prostu wyszła  domu i nie wróciła. Bez pożegnania, bez listu z jakimkolwiek wyjaśnieniem. Nic. Jakby się pod ziemię zapadła. Można powiedzieć, że zwariowała. Można snuć domysły – kochanek? Może kłótnie z mężem wcale nie były tak błahe, jak mogłoby się wydawać? Może nie odeszła z własnej woli? Czego by o niej nie myśleć, postąpiła co najmniej dziwnie.

Odejście matki kładzie się ogromnym cieniem na późniejszym życiu Paige. Ze strachu przed pogrzebaniem marzeń o szkole plastycznej i karierze malarki, w wieku osiemnastu lat, usuwa ciążę, rozstaje się z chłopakiem, a na koniec, z obawy przed reakcją ojca i ze wstydu, ucieka z domu. Historia powtarza się po trzynastu latach, dziewczyna odchodzi bez pożegnania. Coś gna ją przed siebie, coś nie pozwala obejrzeć się za siebie.

Paige podejmuje pracę w małej restauracji, a portrety klientów, które maluje na zamówienie są ozdobą knajpki i jej główną atrakcją. Jedni do kotleta grają, a ona rysuje. Właśnie tam dziewczyna poznała Nicolasa. Młody, przystojny, zdolny i ambitny, z dobrej rodziny, student medycyny i maniak kardiochirurgii – gdzieżby mogła marzyć, że ktoś taki zaszczyci ja choć spojrzeniem! To, co mogło wydawać się nazbyt odważnym marzeniem, przerodziło się w prawdziwą miłość. On ma przed sobą świetlaną przyszłość i wsparcie rodziny, ona jest szarą, zagubioną myszką. Amor nierozważnie wypuścił strzałę. Spontaniczne oświadczyny, szybki ślub, wspólne mieszkanie i odcięcie Nicolasa od rodzinnej fortuny. Koniec bajki o bogatym studencie i biednej kelnereczce, zaczyna się prawdziwe życie.

Lekarz jest bodajże najbardziej rozchwytywanym człowiekiem na świecie (nie licząc gwiazd i gwiazdeczek [pop]kultury). Czas wolny Nicolasa zostaje zagarnięty przez pacjentów. Młodziutka żona całe dnie spędza w pracy (na dwóch etatach, bo trzeba płacić za jego studia, trzeba spłacać kredyt), a wieczory w domu. Sama, bo przecież on ma dyżur. I jeszcze te sztywne bankiety i proszone kolacyjki, na których człowiek siedzi i słucha fachowej paplaniny (jak małpa grzmotu), skupiając się tylko na tym, by nie pomylić widelca do ciasta z tym do ostryg albo siedzi cicho jak mysz pod miotłą, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa. Dzielna Paige wszystko zniesie, byleby tylko Nicolas mógł realizować się zawodowo. Kiedyś odbiją się od kredytowego dna, ona pójdzie do szkoły i będą ogólnie szanowanym małżeństwem w tym hermetycznym środowisku.

Dziecka nie planowali, odkładali decyzję o powiększeniu rodziny na później (kariera! pieniądze!), ale los po raz kolejny postanowił udowodnić, że życie to gra komputerowa  na poziomie hard. Ciąża najbardziej ucieszyła… Nicolasa. Facet obrósł w piórka jeszcze bardziej, a mnie zaczął doprowadzać do szału. Nie widział ani jednego problemu, z jakimi przez cały czas zmagała się Paige, nic a nic!
Zamiast instynktu macierzyńskiego w dziewczynie budzą się głęboko skrywane wspomnienia. Podświadomie czuje, że jeśli nie rozwikła zagadki zniknięcia mamy, sama nie będzie potrafiła być matką. Jeżeli nie pozna przyczyny wydarzeń z przeszłości, wcześniej czy później zrobi to samo, co ona. Jak ma wychowywać dziecko, skoro nie ma na kim się wzorować?

Paige
18 lat to za mało, by być matką. Usunęła ciążę i przez całe późniejsze życie nie może sobie tego wybaczyć. Miotają nią wątpliwości: nic nie czuje do swojego drugiego dziecka, nie wie, czy po porodzie coś się w niej odblokuje; podświadomie czuje, że może być beznadziejną matką. Potrzeba wsparcia ze strony męża narasta z dnia na dzień. Nie potrafi dostrzec niczego słodkiego we własnym dziecku. Jak pisałam – bobas nie wzbudza w niej żadnych uczuć macierzyńskich. Dziewczyna nie radzi sobie z humorami Maxa, czasem niemal zasypia na stojąco, bo mały nieustannie wymaga opieki i uwagi, który płacze bez przerwy. Jest zmuszona podporządkować swoje życie do wymogów stawianych przez tyrana w pieluchach. Z tyłu głowy nieustannie kołacze ta jedna myśl: co się stało, gdy miała 5 lat? Jeśli się nie dowie, zrobi to samo, co jej matka tyle lat temu, po raz kolejny ucieknie. Strach przed możliwością popełnienia tego samego błędu całkowicie przytępił uczucia dziewczyny.

Nicolas
Brzdąc zupełnie oczarował tatusia, a ten z kolei nie potrafi zrozumieć, jak to możliwe, że Paige nie może się zorganizować? Przecież to nie może być nic trudnego, skoro obecnie nie pracuje. Dopiero po jakimś czasie koleś zauważa, że mały ryczy nieustannie, a w domu zalegają brudne ubrania, naczynia, ogólnie – panuje chaos. Zaczyna się irytować: co ona wyprawia?! On pracuje, potrzebuje ciszy i harmonii, musi odpocząć! Niech się ruszy i uciszy dziecko, przecież on dopiero wrócił z wielogodzinnego dyżuru, a za kilka godzin musi iść na następny! Urlop? Nie, ona chyba zwariowała! Nicolas spędza w domu coraz mniej czasu, zaczął nawet sypiać w pracy, żonie nie poświęca ani odrobiny uwagi.

W czasie lektury „Linii życia” zastanawiałam się, co by było, gdyby mnie spotkał los Paige. Dzieci (a dziewczynki to już w ogóle) nie powinny wychowywać się bez matki. Tata, choćby nie wiem jak wspaniały, dziewczynce nie zapewni wszystkiego, nie pomoże w pełni, gdy zacznie dorastać. Półsieroctwo nie jest dobrym stanem ani dla dziecka, ani dla samotnego rodzica.

Polubiłam główną bohaterkę, mimo iż historia jej macierzyństwa przeraża. Moje życie w porównaniu z tym, co ona przeszła jest sielanką. Nie mam dzieci (jeszcze jest za wcześnie), dorastałam w szczęśliwej rodzinie, mam przy boku człowieka, który wspiera mnie w realizacji moich pasji (nawet tych chwilowych), nie mam skonkretyzowanego planu na swoją przyszłość zawodową (no, to akurat jest minus;P). Picoult włożyła w usta Paige wszystkie te obawy, które targają mną gdy myślę o tym, co zrobię, gdy przyjdzie kolej na mnie i będę musiała się określić – czy jestem gotowa na dziecko? Czy sobie wtedy poradzę? Wiem, że mój partner mnie kocha, dostrzegam wszystkie, nawet najdrobniejsze, próby odciążenia mnie od codziennych obowiązków, staramy się nimi dzielić. Wzruszyła mnie postawa Paige, która własne marzenia odłożyła na później w imię miłości. To co wyprawiał Nicolas nie mieści mi się w głowie. Gdybym mogła, urządziłabym mu karczemną awanturę. Autorka prowadzi narrację dwutorowo, żeby czytelnik mógł poznać całą historię z punktu widzenia każdego z małżonków. No cóż, nie docierają do mnie „argumenty” narcystycznego, egoistycznego mężulka.

Książka wciąga, dotyka tematów obecnych w życiu każdego. Kobieca prasa krzyczy: inwestuj w siebie, w swój rozwój, spełniaj marzenia, uparcie dąż do celu…! Ale, ale! Pamiętaj, jesteś kobietą, prowadzenie domu to twój obowiązek, wszak do tego jesteś stworzona. Spoko, poradzisz sobie; nie ty pierwsza, nie ostatnia jesteś kobietą pracującą zawodowo firmie i w domu jako etatowa sprzątaczka, psycholożka, niańka, kucharka, kelnerka, mediatorka… Nie bój się powiększenia rodziny, dziecko zmieni twoje życie, stanie się ono piękniejsze, przyjemniejsze, bardziej kolorowe...! Ech… Życie Paige zmieniło się o 180 stopni, a we mnie nadal tkwi to ziarenko zwątpienia we własne możliwości.

„Linię życia” polecam wszystkim kobietom. Matkom i córkom. Tym, które wybierają samorealizację oraz tym, które źródła swojego szczęścia i spełnienia upatrują w aktywnym macierzyństwie i prowadzeniu domu.

wróciłam

jak w tytule. nie było mnie tutaj prawie przez miesiąc.
w tym czasie udało mi się przeczytać kilka książek wartościowych, jedną zupełnie beznadziejną i jedną przezabawną.
było trochę literatury kobiecej, jeden zarozumiały kocur i to, co Tygryski lubią najbardziej - fantasy. 
moja biblioteczka powiększyła się o kilka pozycji, które grzecznie czekają na swoją kolej. książki wypożyczone z biblioteki z górą miesiąc temu (wyrozumiałość pań bibliotekarek nie zna granic:D) czekają na wymianę. nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy po nowe książki! mam nadzieję, że remont w mojej bibliotece już się skończył i katalog znów będzie ogólnodostępny.
wakacje już się kończą, a szkoda... nie żebym miała więcej czasu na czytanie, niż w roku akademickim. powiedziałabym raczej, że było go mniej. musiałam dostosować swój czytelniczy rozkład dnia do grafiku w pracy.
przemiła pani Ania pożyczyła mi dwie przepiękne i wzruszające książki Jodi Picoult (o jednej napiszę jeszcze dziś;)) i coś co zachwalała jako miłe czytadło do poduszki. mówiła: ""Kuchnia francuska" nie jest tak ciekawa jak te od Picoult, ale powinna ci się spodobać". okej, mogę spróbować, jestem otwarta na nowe propozycje. "kuchnia francuska" okazała się być... "Kuchnią Franceski"...;)
dredziasty Konrad pożyczył mi "Smokobójcę" Tomasza Pacyńskiego. powiem krótko: brakowało mi tego polskiego poczucia humoru i tych naszych strzyg, bazyliszków, elfów, smoków i piwska;))
mam nadzieję, że już nie będę musiała porzucać blogowania z powodu przygotowań do kampanii wrześniowej;) co prawda - czekała mnie tylko jedna bitwa, ale jednak poczucie własnej beznadziejności włóczyło się za mną przez całe wakacje. wyniki dopiero jutro, ale chyba się udało. oby...;)
przepraszam za tak długą przerwę;) obiecuję, że się poprawię i wkrótce nadrobię zaległości:)