Arturo Pérez-Reverte, „Królowa południa”
Wydawnictwo Muza,
Warszawa 2003 r.
Szanowny Czytelniku!
W dzisiejszym poście
panoszyć się będą: miód, lukier i narkotyki.
Na
swoim czytelniczym koncie (do dnia dzisiejszego) udało mi się odhaczyć 4
książki autorstwa Péreza (pozwolisz, że tak będę mówić o tym autorze?). Trzy z
nich były fenomenalne, tematyka czwartej była dla mnie mało zrozumiała (fechtunek
mnie nie kręci). Dziś nie będę się rozwodzić nad tą, którą przeczytałam
pierwszą, ale nad trzecią. Postaram się za bardzo nie rozwodzić nad kwestiami
pobocznymi;)
Z
ręką na sercu oświadczam, że dawno nie zdarzyło mi się czytać tak dobrej książki
sensacyjnej (etykietka przyklejona przeze mnie, nikt nie musi się zgodzić z tym,
że to sensacja). Co więcej, „Królowa
Południa” ma w sobie TO COŚ, co każe czytać bez wytchnienia, a po
przeczytaniu nie pozwala o sobie zapomnieć.
Główna
bohaterka, Teresa Mendoza, gdy ją poznajemy, ma zaledwie 20 lat i baaardzo
przerąbane. Niby nic nie zrobiła, żeby sobie tak nagrabić u narkotykowych
władców z Meksyku, ale... Teresa jest była dziewczyną jednego z lepszych
pilotów-przemytników jakich poznał stan Sinaloa. Gdy zadzwonił TEN telefon ona
już wiedziała, że musi brać nogi za pas. I to możliwie jak najszybciej.
Klnąc,
na czym świat stoi, rozkwaszając gębę pewnego oprycha, bluzgając na (pewnie
jeszcze ciepłego) Blondyna i jego przemyt uciekła do Hiszpanii. W nowym
miejscu, ba! w nowym życiu! idzie jej całkiem nieźle. Dłużnik dłużnika załatwił
jej pracę, nikt o jej przeszłości nie wie nic - a nawet jeśli wie to trzyma
gębę na kłódkę, bo ma dług do spłacenia. Oczywiście u Péreza bohaterowie,
zwłaszcza ci najważniejsi, zbyt długo łatwo nie mają (gdyby mieli, książki
byłyby beznadziejne).
W
barze, w którym pracowała, poznała Santiago. Co takiego miał w sobie - nie wiem
do tej pory. Dość, że zawrócił jej w głowie. Wtedy w Culiacan Teresa była tylko
dziewczyną pilota-przemytnika i stała na uboczu. W Hiszpanii zaangażowała się w
przemyt osobiście. Przez cieśninę Gibraltarską co noc szmuglowany jest tytoń,
koka, marycha i Bóg wie co jeszcze... I w tym wszystkim ona: negocjatorka,
przemytniczka, wspólniczka, wiernie u boku Santiago.
Podczas
jednej z nocnych wypraw coś poszło nie tak, ktoś komuś lepiej zapłacił, ktoś
komuś szepnął słówko. Ptaszysko namierzyło ich z powietrza, pilot maszyny
radził sobie doskonale i nie dał się zmylić sternikowi fantoma. Straż
przybrzeżna wygrała pościg, który dla Teresy zakończył się tragicznie. Fantom
roztrzaskał się o skałę, Santiago zginął, a ona wylądowała w pudle.
Gdyby
Pérez w tym miejscu zakończył narrację, miałby u mnie minusa wielkiego jak stąd
do Culiacan. Zrobiłby z książki umoralniającą przypowiastkę o tym, że każdy kto
jest zły, skończy marnie. Na szczęście Arturo wie, jak z książki nie zrobić
tworu paskudnego (a przynajmniej taką mam nadzieję:P).
Trzeba
mieć wielkie szczęście i talent - dostać od losu trzecią szansę i po raz trzeci
wpakować się w bagno. Dodam jeszcze, że ten trzeci raz był „naj”: najbardziej
świadomy i elegancki. I najdoskonalszy.
Podobno
w więzieniu trzeba mieć albo twardą głowę (do myślenia), albo twardy tyłek (do
zbierania razów za inność). Można jeszcze, w wyjątkowych przypadkach, mieć
wpływowego opiekuna.
Nasza
farciara dostała miejsce w celi Patricii O' Farrell. Pati była prawdopodobnie
najbardziej nadzianą, wpływową i oczytaną więźniarką tamtych czasów. Co więcej,
Pati miała skarb. Nie jakiś tam urojony skarb kokainisty. Nie, ona miała całą
górę białego proszku ukrytą w grocie, gdzieś na wybrzeżu.
Wbrew
pozorom, Teresa jest rozsądną kobietką i do pomysłu wydobycia Skarbu podchodzi
raczej niechętnie. Ale z drugiej strony...
To
co wspólnie zaczęły i razem rozwijały było ogromne. Nie ograniczały się do
terytorium Hiszpanii czy okolic Gibraltaru, ich towar krążył nawet w Rosji. I, co najlepsze, wielkich
pieniędzy dorobiły się nie na handlu narkotykami, ale na ich przewozie.
Tworzyły piękny duet! Jedna - mentorka i opiekunka, druga - mózg
przedsiębiorstwa.
Pati
i Teresa oczarowały mnie. Pérez pokazał, że jedna książka może zmienić ludzkie
życie. Zanim poznała Pati, Teresa była zwykłą przemytniczką, której pewnego
razu zabrakło szczęścia. To Patricia nauczyła ją czytać dobre książki, to ona
podsunęła jej „Hrabiego Monte Christo”. I to ona starała się, żeby Teresie
życie się ułożyło, choć nie chciała, żeby ta o niej zapomniała. Im lepiej
wiodło się Teresie, tym gorzej było z Pati. Zawiedzione nadzieje? Pomyłka w
obliczeniach? Złamane serce?
To
co te kobiety robią, zawsze niesie ze sobą ryzyko. Sypnąć może każdy, na każdym
etapie, nawet najbliżsi. Zwłaszcza, jeśli początkowe wyobrażenia o wspólnikach
przestają odpowiadać rzeczywistości, a do gry wmiesza się kolejna grupa.
Dodatkowym
smaczkiem jest podwójna osobowość tytułowej bohaterki. Teresa cały czas, a
zwłaszcza w momentach dla niej najtrudniejszych, wspomina życie w Culiacan.
Wraca do dni, gdy Blondyn był obok, a ona nie była zepsuta do szpiku kości.
Tak, tak, choć pałam do niej niewysłowioną sympatią, a nawet: gotowa jestem
pogratulować jej siły i wytrwałości, to wiem, że Teresa Mendoza potrafiła być
zimna i wyrachowana. To kobieta, która na pierwszym miejscu stawia wierność i
prawdę, kobieta, która srogo karze zdrajców.
Ta,
którą nazwano Królową Południa, miała głowę do rachunków. Najlepiej wychodziło
jej stosowanie starej ludowej mądrości - wspólnej dla wszystkich narodów – „umiesz
liczyć? licz na siebie”.
A
Patricia? W imię miłości pozwoliła swojej podopiecznej na bardzo dużo. Daj
palec...
Teresa swoją szansę
wykorzystała.
Pérez
napisał książkę wspaniałą. Tam kobiety udowadniają, że są równe mężczyznom. Tam
wierność towarzyszom jest w cenie, a umiejętność negocjacji jest nieodzowną
cechą zwycięzców. Niby zwykła powieść, kompletna fikcja literacka, ale w
wydaniu reporterskim nabiera cech autentyczności. Kto wie? może Teresita
istnieje?