sobota, 6 lipca 2013

bo to zła kobieta była

Arturo Pérez-Reverte, „Królowa południa”
Wydawnictwo Muza, Warszawa 2003 r.

Szanowny Czytelniku!
W dzisiejszym poście panoszyć się będą: miód, lukier i narkotyki.

Na swoim czytelniczym koncie (do dnia dzisiejszego) udało mi się odhaczyć 4 książki autorstwa Péreza (pozwolisz, że tak będę mówić o tym autorze?). Trzy z nich były fenomenalne, tematyka czwartej była dla mnie mało zrozumiała (fechtunek mnie nie kręci). Dziś nie będę się rozwodzić nad tą, którą przeczytałam pierwszą, ale nad trzecią. Postaram się za bardzo nie rozwodzić nad kwestiami pobocznymi;)

Z ręką na sercu oświadczam, że dawno nie zdarzyło mi się czytać tak dobrej książki sensacyjnej (etykietka przyklejona przeze mnie, nikt nie musi się zgodzić z tym, że to sensacja). Co więcej, „Królowa Południa” ma w sobie TO COŚ, co każe czytać bez wytchnienia, a po przeczytaniu nie pozwala o sobie zapomnieć.

Główna bohaterka, Teresa Mendoza, gdy ją poznajemy, ma zaledwie 20 lat i baaardzo przerąbane. Niby nic nie zrobiła, żeby sobie tak nagrabić u narkotykowych władców z Meksyku, ale... Teresa jest była dziewczyną jednego z lepszych pilotów-przemytników jakich poznał stan Sinaloa. Gdy zadzwonił TEN telefon ona już wiedziała, że musi brać nogi za pas. I to możliwie jak najszybciej.

Klnąc, na czym świat stoi, rozkwaszając gębę pewnego oprycha, bluzgając na (pewnie jeszcze ciepłego) Blondyna i jego przemyt uciekła do Hiszpanii. W nowym miejscu, ba! w nowym życiu! idzie jej całkiem nieźle. Dłużnik dłużnika załatwił jej pracę, nikt o jej przeszłości nie wie nic - a nawet jeśli wie to trzyma gębę na kłódkę, bo ma dług do spłacenia. Oczywiście u Péreza bohaterowie, zwłaszcza ci najważniejsi, zbyt długo łatwo nie mają (gdyby mieli, książki byłyby beznadziejne).

W barze, w którym pracowała, poznała Santiago. Co takiego miał w sobie - nie wiem do tej pory. Dość, że zawrócił jej w głowie. Wtedy w Culiacan Teresa była tylko dziewczyną pilota-przemytnika i stała na uboczu. W Hiszpanii zaangażowała się w przemyt osobiście. Przez cieśninę Gibraltarską co noc szmuglowany jest tytoń, koka, marycha i Bóg wie co jeszcze... I w tym wszystkim ona: negocjatorka, przemytniczka, wspólniczka, wiernie u boku Santiago.

Podczas jednej z nocnych wypraw coś poszło nie tak, ktoś komuś lepiej zapłacił, ktoś komuś szepnął słówko. Ptaszysko namierzyło ich z powietrza, pilot maszyny radził sobie doskonale i nie dał się zmylić sternikowi fantoma. Straż przybrzeżna wygrała pościg, który dla Teresy zakończył się tragicznie. Fantom roztrzaskał się o skałę, Santiago zginął, a ona wylądowała w pudle.

Gdyby Pérez w tym miejscu zakończył narrację, miałby u mnie minusa wielkiego jak stąd do Culiacan. Zrobiłby z książki umoralniającą przypowiastkę o tym, że każdy kto jest zły, skończy marnie. Na szczęście Arturo wie, jak z książki nie zrobić tworu paskudnego (a przynajmniej taką mam nadzieję:P).

Trzeba mieć wielkie szczęście i talent - dostać od losu trzecią szansę i po raz trzeci wpakować się w bagno. Dodam jeszcze, że ten trzeci raz był „naj”: najbardziej świadomy i elegancki. I najdoskonalszy.

Podobno w więzieniu trzeba mieć albo twardą głowę (do myślenia), albo twardy tyłek (do zbierania razów za inność). Można jeszcze, w wyjątkowych przypadkach, mieć wpływowego opiekuna.

Nasza farciara dostała miejsce w celi Patricii O' Farrell. Pati była prawdopodobnie najbardziej nadzianą, wpływową i oczytaną więźniarką tamtych czasów. Co więcej, Pati miała skarb. Nie jakiś tam urojony skarb kokainisty. Nie, ona miała całą górę białego proszku ukrytą w grocie, gdzieś na wybrzeżu.

Wbrew pozorom, Teresa jest rozsądną kobietką i do pomysłu wydobycia Skarbu podchodzi raczej niechętnie. Ale z drugiej strony...

To co wspólnie zaczęły i razem rozwijały było ogromne. Nie ograniczały się do terytorium Hiszpanii czy okolic Gibraltaru, ich towar krążył  nawet w Rosji. I, co najlepsze, wielkich pieniędzy dorobiły się nie na handlu narkotykami, ale na ich przewozie. Tworzyły piękny duet! Jedna - mentorka i opiekunka, druga - mózg przedsiębiorstwa.

Pati i Teresa oczarowały mnie. Pérez pokazał, że jedna książka może zmienić ludzkie życie. Zanim poznała Pati, Teresa była zwykłą przemytniczką, której pewnego razu zabrakło szczęścia. To Patricia nauczyła ją czytać dobre książki, to ona podsunęła jej „Hrabiego Monte Christo”. I to ona starała się, żeby Teresie życie się ułożyło, choć nie chciała, żeby ta o niej zapomniała. Im lepiej wiodło się Teresie, tym gorzej było z Pati. Zawiedzione nadzieje? Pomyłka w obliczeniach? Złamane serce?

To co te kobiety robią, zawsze niesie ze sobą ryzyko. Sypnąć może każdy, na każdym etapie, nawet najbliżsi. Zwłaszcza, jeśli początkowe wyobrażenia o wspólnikach przestają odpowiadać rzeczywistości, a do gry wmiesza się kolejna grupa.

Dodatkowym smaczkiem jest podwójna osobowość tytułowej bohaterki. Teresa cały czas, a zwłaszcza w momentach dla niej najtrudniejszych, wspomina życie w Culiacan. Wraca do dni, gdy Blondyn był obok, a ona nie była zepsuta do szpiku kości. Tak, tak, choć pałam do niej niewysłowioną sympatią, a nawet: gotowa jestem pogratulować jej siły i wytrwałości, to wiem, że Teresa Mendoza potrafiła być zimna i wyrachowana. To kobieta, która na pierwszym miejscu stawia wierność i prawdę, kobieta, która srogo karze zdrajców.

Ta, którą nazwano Królową Południa, miała głowę do rachunków. Najlepiej wychodziło jej stosowanie starej ludowej mądrości - wspólnej dla wszystkich narodów – „umiesz liczyć? licz na siebie”.

A Patricia? W imię miłości pozwoliła swojej podopiecznej na bardzo dużo. Daj palec...
Teresa swoją szansę wykorzystała.

Pérez napisał książkę wspaniałą. Tam kobiety udowadniają, że są równe mężczyznom. Tam wierność towarzyszom jest w cenie, a umiejętność negocjacji jest nieodzowną cechą zwycięzców. Niby zwykła powieść, kompletna fikcja literacka, ale w wydaniu reporterskim nabiera cech autentyczności. Kto wie? może Teresita istnieje?