piątek, 16 marca 2012

Wiktoriański Kopciuszek

Charlotte Brontë, „Dziwne losy Jane Eyre”
Wydawnictwo Prószyński i S – ka, Warszawa 2002 r.

W Gateshead Hall
żyje Kopciuszek. Tak naprawdę ma na imię Jane. Jej kontakty z wujenką i kuzynostwem ograniczają się w zasadzie do: przynieś, podaj, pozamiataj, nie dotykaj!
Jane mieszka u wujenki od dawna. Na łożu śmierci, w czerwonym pokoju (jednym z późniejszych więzień Jane), wuj dziewczynki zobowiązał swoją ślubną do opieki nad dziewczynką. Miała ją traktować na równi z ich dziećmi. Co prawda – przysięga złożona pod przymusem jest nieważna, ale zwykła przyzwoitość nakazuje, by zapewnić dziecku godziwy byt. Im Jane była starsza (i wygadana, żeby nie powiedzieć pyskata), tym większym stawała się popychadłem. Jest sierotą, nie odziedziczyła żadnego majątku, więc jej miejsce jest przy służbie! Żeby nie było zbyt nudno, żeby nie tworzyć kolejnej wersji Kopciuszka autorka stworzyła małą damę, ale z buntowniczą duszą. Mimo swojego młodziutkiego wieku Jane wie, że bez pieniędzy nie ma co liczyć na szczęśliwą przyszłość u boku zamożnego męża. Wie również, że utracona pozycja społeczna nie może sprawić, że ludzie będą nią gardzić. Z biegiem lat pazurki pokazuje coraz częściej i nie pozwala na pomiatanie swoją osobą. To zleje „kochanego” kuzyna, to powie mu do słuchu. Innym razem „podkradnie” z domowej biblioteczki książkę z obrazkami – przecież coś o świecie wiedzieć musi. Przemądrzała z niej smarkula, która uwielbia doprowadzać ciotkę do szału – przynajmniej tak twierdzi owa ciotka. Tak naprawdę 10 lat w Gateshead Hall to piekło dla dziewczynki, która psoci nie ze złości, tylko z potrzeby bycia zauważoną i kochaną.

Lowood
nie jest dla bohaterki szczytem marzeń o wolności, ale lepsze takie zesłanie, niż dalsze duszenie się w murach ciotczynej posiadłości.
            Sztywne, szare, o wiele za cienkie sukienki, małe i wiecznie przypalone porcje owsianki, zimne sale do nauki i wychłodzone sypialnie, niemal więzienna dyscyplina. Przerost formy nad treścią. Szkoła z internatem, do której ciotka wysłała dziewczynkę to raczej chrześcijańska kolonia karna, a nie miejsce nauki dla dziewcząt z biednych rodzin. Tak przynajmniej zdaje się widzieć to miejsce większość wychowanek placówki. Tylko jedne są za głupie, a inne za mądre, by skarżyć się na swój los.
            Dla Jane pobyt w Lowood to 6 lat codziennej walki o siebie samą, konieczność każdorazowego udowadniania własnej wartości – przed otoczeniem i sumieniem. Przez te lata codziennie marzyła o lepszym jutrze, wkładają całe serce w naukę – byle tylko podnieść własne kwalifikacje, by móc stamtąd odejść jako kobieta wykształcona, niezależna od nikogo. W Lowood zaprzyjaźnia się z Helenką, uczy się miłości do Boga i człowieka. To tam płacze po stracie bratniej duszy.
            Dzięki pannie Temple, wzorowi cnót wszelakich, Jane decyduje się na pozostanie w Lowood jeszcze przez jakiś czas. Przyjmuje posadę nauczycielki, ale to też nie daje jej pełnej satysfakcji.

Thornfield Hall
to spora posiadłość oddalona od siedlisk ludzkich, z wieloma niewykorzystanymi komnatami i nowe mieszkanie Jane. Trafia tam jako guwernantka małej, szczebiotliwej Francuzeczki. Adelka staje się oczkiem w głowie Jane, która za punkt honoru postawiła sobie odpowiednie wyedukowanie dziewczynki i wpojenie właściwych damie manier. Oczywiście, każdy dom musi mieć właściciela – ten należy do Edwarda Rochestera, człowieka z trochę tajemniczą przeszłością. Honor i dobre wychowanie nie pozwalają Jane spoufalać się z panem domu (ani myszkować po Thornfield), co z kolei stanowi dla Rochestera wystarczającą zachętę do zwiększania wysiłków, by rozkochać w sobie młodziutką jeszcze Jane.
            Tytułowa bohaterka jest bezustannie przez coś krępowana. Najpierw wujenka i jej paskudne dzieci odmawiają jej godnego życia.  W szkole musi pielęgnować swoją wiarę – nie tylko w Boga (jak każda dobrze wychowana kobieta tamtej epoki), ale też we własne możliwości. Jako guwernantka musi poskromić swoje emancypacyjne zapędy, na rzecz dobra Adelki i własnych planów na przyszłość. Zachowanie chlebodawcy nie ułatwia jej zadania.
            Co prawda dziewczyna dała się usidlić miłości, ale wrodzona duma, takt i chrześcijańskie wychowanie nie pozwalają jej pławić się w szczęściu kosztem czyjejś krzywdy i plamy na własnym honorze.

Żywot kobiety wyzwolonej
teoretycznie. Jane zna tylko jeden sposób, by rozprawić się z problemami: zmiana miejsca zamieszkania. Jasne, zmiana klimatu chorowitemu człowiekowi może przynieść ulgę, jednak nie powinno się wtedy przenosić w okolice piekła, a właśnie taki los (po raz kolejny) przypadł tej kobiecie w udziale. Niby wszystko ładnie – pięknie, ma pracę, praktycznie sama prowadzi wiejską szkołę, realizuje swoje marzenia, ale. Musiała trafić na kolejnego amanta. Poprzedni chciał dzięki niej odżyć, przepędzić duchy przeszłości, nie bacząc na jej pragnienia. Ten nowy, zapalony misjonarz, potrzebuje prywatnej praczki i kucharki, a nie żony, która będzie mu dorównywać pod względem intelektu.

Pięć.
Tyle razy Jane odchodzi z miejsc, w których pętla zaciska się wokół jej szyi. Z prądem płyną tylko zdechłe ryby, a ona żyje i wie, czego chce od życia, więc nie poddaje się rzece.

Warstwa romantyczna
jest zwyczajna – on ją kocha, ona jego, życie płata im figle, podstawy uczucia chwieją się jak domek z kart, zaprawę murarską pozbawiono jednego składnika. Nie będę się nad tym wątkiem rozwodzić (nie dziś:P), bo każdy wie, jak się losy Jane i Edwarda potoczyły.

Nie ma róży bez kolców
Po książkę sięgnęłam nie dla romansu, ani też nie szukałam przeciwwagi dla Emmy czy Pani Dalloway. Jedyny powód to Wichrowe Wzgórza. Byłam zwyczajnie ciekawa, jak bardzo różnią się książki dwóch sióstr. Spór chwilowo pozostał nierozstrzygnięty, ponieważ… zatęskniłam za tą drugą książką. Wygląda na to, że tamtejsze duchy bardziej przyciągają moją uwagę, niż chichot dobiegający gdzieś z górnych pięter Thornfield Hall. Zbyt racjonalnie wytłumaczono te zjawiska, które stanowiły ostry cierń w historii posiadłości, a róża kolce mieć powinna jak najdłużej.

Wątek autobiograficzny
(o którym dowiedziałam się już po przeczytaniu „Dziwnych losów Jane Eyre”) jest dla mnie, na chwilę obecną, jedynym powodem, żeby znów sięgnąć po tą książkę. Co jednocześnie nie oznacza, że prefeministyczne hasła i pragnienie bycia równą mężczyźnie nie są ważnym wątkiem powieści.
W tej książce mamy wszystkiego po trochu: miłość, cierpienie, tłumiona kobiecość, aspekt nierówności społecznych (Jane, mimo kompletnego braku funduszy wydaje się odczuwać pewnego rodzaju przewagę nad ludźmi niższego stanu, co trochę mnie złościło), feminizm, mroczne tajemnice. Tak, lubię literaturę kobiecą w takim wydaniu.