sobota, 9 lipca 2011

Dean Koontz po raz pierwszy


Dean Koontz, „Maska”
Wydawnictwo Albatros, 2010

Z lekkich kryminałów postanowiłam przerzucić się na coś mocniejszego. Za namową znajomego zaczęłam czytać Kinga, a ostatnio sięgnęłam po twórczość wicekróla horroru, Koontza.
Autor zaczął swoją karierę w latach ’60 od powieści science – fiction, a następnie przeszedł do pisania thrillerów i horrorów. Książki sygnuje nie tylko własnym nazwiskiem, ale także licznymi pseudonimami (tylko po co?). „Maskę” w Stanach Zjednoczonych, ojczyźnie autora, po raz pierwszy wydano w 1981 roku (ukazała się jako książka Owena Westa), a w Polsce w roku ’94. Tyle o autorze, przejdźmy do samej książki.
Ludzie, z różnych powodów, przekładają „na później” decyzję o założeniu rodziny. Ważniejsza bywa kariera, stabilizacja finansowa, „dotarcie się” z partnerem, obawa o to, czy będzie się dobrym rodzicem. Są też tacy, którzy (mimo usilnych prób) nie mogą mieć dzieci. Wtedy najlepszym wyjściem bywa adopcja.
Doktor Carol Tracy miała trudne dzieciństwo, była zbuntowaną nastolatką bez widoków na przyszłość. Gdy zaszła w ciążę była za młoda, by wychowywać dziecko, oddała je do adopcji i każdego dnia, przez piętnaście długich lat, żałowała tej decyzji. Musiała pogodzić się z faktem, że z powodu komplikacji zdrowotnych podczas pierwszej ciąży, już nigdy nie będzie jej dane poczuć pod sercem bicia maleńkiego serduszka.
Po długich staraniach o przyznanie prawa do adopcji państwo Tracy osiągnęli sukces. Procedura adopcyjna przebiegała pomyślnie. Do czasu… w dniu złożenia kompletu dokumentów niezbędnych do uzyskania prawa opieki nad dzieckiem nad miastem rozpętała się burza stulecia. Biuro urzędnika prowadzącego sprawę państwa Tracy zostało zdemolowane – piorun uderzył w pobliskie drzewo, jeden z konarów rozbił okno i, o mały włos, nie zabił doktora i urzędnika. W całym tym zamieszaniu zaginął jeden z niezbędnych dokumentów adopcyjnych. Carol odniosła wrażenie, jakby Coś chciało im przeszkodzić w zakończeniu długich starań o dziecko.
Jakby tego było mało, pod koła samochodu niedoszłej matki zastępczej weszła dziewczynka. Na szczęście groźnie wyglądający wypadek nie spowodował poważniejszych szkód: jedyną szkoda, jaką poniosła dziewczynka była amnezja. Jane, bo tak nazwano dziewczynkę, nie potrafiła sobie przypomnieć nic sprzed wypadku. Nie miała przy sobie żadnego dokumentu tożsamości, a poszukiwania jej rodziców nie przyniosły pożądanego rezultatu. Doktor Carol Tracy codziennie odwiedzała dziecko w szpitalu; chciała choć trochę wynagrodzić jej wyrządzoną krzywdę. Wraz z mężem, Carol postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję i wyrazili chęć zaopiekowania się dziewczynką do czasu odnalezienia jej rodziny. Ponadto jako psycholog dziecięcy Carol podjęła próbę cofnięcia zaniku pamięci dziewczynki. Efekty seansów hipnotycznych przerosły najśmielsze oczekiwania kobiety.
Wspomniana na początku burza prawdopodobnie uszkodziła jedną z okiennic w domu bezdzietnego małżeństwa albo poluzowała antenę – w domu codziennie dało się słyszeć dziwne ŁUP! (partykuła ta powtarzana stanowczo za często zaczęła w pewnym momencie grać mi na nerwach…)
Poza kilkoma „mocniejszymi” momentami książka nie wzbudziła we mnie zbytnich emocji. Właściwie od początku można było domyślić się, że źródłem wszystkich dziwnych wydarzeń jest nastolatka. Wątek miłosny przewijający się w powieści jest raczej męczący – czytelnik dostaje masę opisów jakim to kochającym małżeństwem są Paul i Carol, sceny łóżkowe nie są ani trochę romantyczne, a dialogi małżeńskie bywają przesłodzone (choć zabawnych też nie brakuje). Generalnie rzecz biorąc – wszyscy bohaterowie wiedzą, że dzieje się coś dziwnego, ale jakoś nikt nie pali się do tego, by to sprawdzić. Nawet Grace, przyjaciółka małżeństwa i opiekunka Carol, długo nie robi nic. Od dnia pamiętnej burzy dziwne rzeczy dzieją się nie tylko w domu małżeństwa, ale także u Grace. Jej kot zachowuje się co najmniej dziwnie – czai się, obserwuje właścicielkę, nie pozwala się dotknąć. Starsza pani (mówiąca o sobie per Stary Gracie) dochodzi do wniosku, że ktoś podtruwa jej ulubieńca i stąd jego dziwne zachowanie. Działanie podejmuje dopiero po telefonie z zaświatów i spotkaniu z dziwnym nieznajomym. Zmarły przed laty mąż każe jej chronić matkę, bo córka jej zagraża. Jaką matkę? Jaka córka? To musi być robota jakiegoś dowcipnisia! A ten dziennikarz? Co on sobie wyobraża?! Zagaduje ją, mówi, że wcale nie jest starą Grace, że tylko ona może wszystko odkręcić…
Książkę czyta się szybko, nadaje się na wakacyjny wyjazd, ale na lubiących się bać nie zrobi żadnego wrażenia. Ja sama najbardziej boję się horrorów z dziećmi w roli głównej, a nie takich, w których posoka leje się strumieniami. No, Panie Koontz, nasze pierwsze spotkanie mogę określić jako przeciętne. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej;)

2 komentarze:

  1. Czytałam 2 książki Koontza i temu panu mówię: nie ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. zaczytana-w-chmurach: ja wypożyczyłam kolejną, mam nadzieję, że będzie lepiej;) tylko jeszcze nie wiem, kiedy znajdę na nią czas;)
    jakie jego książki czytałaś?

    OdpowiedzUsuń