czwartek, 30 maja 2013

trudny wybór


Jodi Picoult, „Bez mojej zgody 
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2005

Hurra! Mam dzień wolny – tak zupełnie! Żadnego myślenia o pracy i innych obowiązkach – rzecz niespotykana. Okej, przesadzam. Ale tylko troszeczkę;) Jedno jest pewne – mam czas na swobodne pisanie. W związku powyższym, podzielę się z Wami moimi czytelniczymi przygodami:)

Dość trochę zajęło mi podjęcie decyzji o czym dziś napisać? Z racji, że w ostatnim czasie przeczytałam kolejne 2 książki Jodi Picoult i czuję przesyt (i znudzenie monotonią formy) – właśnie o nich będzie. Jak tylko skończę pisanie na brudno – wrzucę kilka słów o książce „Dziewiętnaście minut”. Na pierwszy ogień pójdzie „Bez mojej zgody”.

Przyznaję, że nie do końca rozumiem te wszystkie ochy i achy. Książka jaka jest – każdy wie (chyba nawet jeśli nie czytał). Swego czasu trafiłam na wysyp opinii na jej temat, a że ciekawość znowu wzięła górę nad rozsądkiem, dodałam ją do listy spraw do odhaczenia.

Temat dość kontrowersyjny – jak na Picoult przystało. Tym razem trafiamy do pięcioosobowej rodziny, której życie kręci się wokół jednego z dzieci. Kate jest drugim z trójki dzieci, od wielu lat choruje na ostrą odmianę białaczki. Z chwilą gdy zachorowała, Jesse poszedł w odstawkę. Mimo że był tylko trochę od niej starszy, bardzo szybko zrozumiał, że powinien sam zacząć troszczyć się o własny tyłek. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że czuł się zbędny. Matka troszczyła się przede wszystkim o Kate. Nie ma to jak prezent urodzinowy prosto ze szpitalnego kiosku… Jego poczucie przynależności jeszcze bardziej zmalało, gdy okazało się, że nie może być dawcą.

Na szczęście na świat przyszła Anna. Dawca idealnie zgodny, stworzony na miarę potrzeb. Wedy jeszcze nikt nie wiedział, że nie skończy się na jednym ukłuciu igłą strzykawki.

„Mówię wam, gdyby na Ziemi wylądowali dziś kosmici i gruntownie zbadali przyczyny, dla których dzieci przychodzą na świat, doszliby do wniosku, że w większości wypadków powodem narodzin jest zbieg okoliczności, nieumiarkowane spożycie alkoholu w niewłaściwy wieczór, niestuprocentowa skuteczność środków antykoncepcyjnych albo jeszcze coś innego, co jest równie mało pochlebne jak wszystkie pozostałe przyczyny.
Ja natomiast przyszłam na świat w bardzo konkretnym celu.”

Walka toczona o czyjeś życie nigdy nie jest równa. Nigdy.

Siostry były sobie bardzo bliskie. Od zawsze wiedziały, że są sobie potrzebne. Nie chodziło tylko o „zaplecze medyczne”, jakim stała się Anna. Kochały się – jak tylko siostry potrafią. Co się musiało stać, że Anna pewnego dnia powiedziała Dość? Czy to z powodu uprzywilejowanej pozycji chorej w oczach matki? Czy z powodu porzuconych marzeń o hokeju? A może strach o stan własnego organizmu doszedł zwyciężył?

Matka próbowała wybić jej to z głowy. Przecież nastolatka nie może być w pełni świadoma skutków, jakie pociągnie za sobą taka decyzja. Jak ona może myśleć tylko o sobie?! A co z jej chorą siostrą?!

Oprócz matki i dwóch córek, w książce pojawia się jeszcze jedna ważna kobieta: Julia Romano. Zadaniem pani kurator jest ustalenie, jak naprawdę wygląda sytuacja w otoczeniu powódki i czy aby na pewno dziewczynka wie, co robi. Oczywiście Julia jest młoda, ambitna, samotna. A któż to staje na jej drodze? Kłamca nad kłamcami, facet, który złamał jej serce i wystawił na pośmiewisko. I znów próbuje to zrobić! Żeby się od niego uwolnić, musiałaby zrzec się tej sprawy, bowiem Campbell Alexander jest adwokatem Anny Flitzgerald. Jak myślicie – czy panna Romano będzie w to dalej brnąć, czy zdecyduje się ratować własną dumę?

Zdecydowanie, tytuł najdziwniejszego bohatera powinien powędrować do głowy rodziny Flitzgeraldów. Przez cały czas sprawia wrażenie wycofanego, jakby cała sytuacja go nie dotyczyła bezpośrednio. Koleś ewidentnie się zgubił gdzieś na początku choroby Kate. Zapadł na dziwną odmianę śpiączki. Stał się obojętny na wszystko, co wymagało więcej zachodu, kompletnie zatracił potrzebę samodzielnego działania i decydowanie. Dobrze, że ze śpiączki można się wybudzić.

W głowie mi się nie mieści, że obojgu rodzicom gdzieś po drodze odechciało się wychowywania najstarszego dziecka. Jak mogli wydać przyzwolenie na wszystkie jego dziwactwa? Kto to widział, żeby dzieciak nie mieszkał w domu, tylko gdzieś nad garażem? Nie, to się nie mogło dobrze skończyć.

Gdybym miała określić „Bez mojej zgody” kolorem, wybrałabym szary, ze wszystkimi jego odcieniami. Tam nic nie jest czarne albo białe. Nie ma bohaterów złych – nawet matka ślepo (wpatrzona w chorą córkę) kątem oka dostrzega problemy pozostałej dwójki dzieciaków (niestety z działaniem bywa różnie). Kate też nie jest takim aniołem, za jakiego bierze ją matka i większość osób z otoczenia.

Zapieram się rękami i nogami, żeby nie obejrzeć filmu nakręconego w oparciu o książkę. Co za dużo, to niezdrowo:P

Zastanawiam się – czy książka cieszyłaby się równie wielkim powodzeniem gdyby nie wytoczony proces? Czy równie dużo osób byłoby pod wrażeniem, gdyby okazało się, że jednak jest inny dawca? Albo – gdyby to była inna choroba? Szału nie ma – chyba że ktoś uwielbia rozwiązania rodem z Hollywood albo pełnych napięcia oper mydlanych. Picoult przesadziła z efektami specjalnymi ot, co.

sobota, 11 maja 2013

just kids



Patti Smith, „Poniedziałkowe dzieci”
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012 r.

Poezja, fotografia, malarstwo, muzyka – co je łączy? Wszystkie są sztuką. A sztuka jest nieprzewidywalna, kapryśna. Wyrasta z buntu i pewnego poczucia estetyki. Następnie – zagnieżdża się w głowie, w sercu, dociera do najdalszych komórek ciała. Zmusza do ciągłego ruchu. Twórca zdaje się być jej niewolnikiem. Ale tylko ci najbardziej wytrwali, najbardziej uparci i ufni we własne możliwości i w talent mogą być nazywani Artystami.

Dwa kolorowe ptaki w betonowej dżungli pełnej… innych kolorowych ptaków. Bycie hip dla tych dwojga wcale nie było łatwe. Co gorsza – ich dusze były przesycone artyzmem. Każde z nich było przekonane o tym, że są wyjątkowi. I choć jej czasem brakowało odwagi, a jemu puszczały hamulce potrafili zawalczyć o sławę.

Barwne lato miłości, przerażająca wojna, podbój kosmosu, kryzysy ekonomiczne, klęski żywiołowe, dragi i głód nie były żadną przeszkodą dla zawiązania, rozkwitu i trwania przyjaźni między Patti a Robertem.

            Bohema tamtych lat, te kolory, sztuka, mieszanka filozofii i niegasnąca potrzeba zmian…! Co ja bym dała, żeby żyć w tamtych czasach!

            Tamci ludzie byli tak bardzo inni! Ileż trzeba mieć odwagi, żeby praktycznie z dnia na dzień porzucić ciepłe łóżko, dach nad głową i ruszyć w świat. Pogoń za marzeniami dla wielu kończyła się gdzieś między jednym a drugim kuflem piwa, inni podkręcali własne tempo prochami, a tych dwoje miało siebie.

            Miałam ciarki na plecach, gdy czytałam o okultyzmie, byłam przerażona opisem chorób, biedy i głodu. Cudownie było czytać o tym jak nawzajem się nakręcali, podsycali artystyczny ogień, zmuszali do wytężonej pracy. Nie mogłam oderwać wzroku od tekstu, z zapartym tchem przewracałam każdą kartkę.

            To, co napisała Patti, sposób przedstawienia własnego życia, życia Roberta i tego, co ich łączyło – przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Prawdziwe miejsca i prawdziwi ludzie stworzyli tak niebanalną opowieść. I mimo chwilowych „nie, to nie możliwe”, „no, to już jawne naciąganie rzeczywistości” zakochałam się w tej książce. Powróciły wspomnienia innych opowieści o życiu na wolności, o wierze w związek dusz i wiecznej radości. Pomimo smutku i grozy tamci ludzie ufali sobie nawzajem.

            Jest coś, co łączy tamte odległe czasy i naszą współczesność: prawdziwa radość i szczerość to cechy dzieci. Oby każdy z nas miał w sobie tego cząstkę.