poniedziałek, 23 maja 2011

półeczka w pewnej tawernie

W pewnym mieście na południu Polski jest tawerna. Nazywa się Stary Port.
Na ścianach ktoś powiesił mnóstwo starych zdjęć i obrazów przedstawiających statki – w portach i na otwartym morzu. Wśród nich znalazł się nawet plakat reklamowy Titanica. W jednej z sal, pod sufitem, ktoś powiesił klatkę z papugą (niestety – papugę wypchano pluszem, który wypełniła czerwone ptaszysko). Na ogromnych i ciężkich stołach stoją świeczniki z butelek.  Żeby spragnione rozrywki wilki morskie nie musiały wyśpiewywać szant a capella – w rogu postawiono pianino; szkoda tylko, że nikt nie zadbał o jego nastrojenie…
W innej sali, takiej mniej zdrowej, pod sufitem podwieszono szkielet jakiejś łodzi, a na ścianach wymalowano małe, okrągłe okienka, przez które można zobaczyć wzburzone morze – jak na statku! Poza tym – można podróżować palcem po mapach;)
Jednak to, co najbardziej przypadło mi do gustu w tym przybytku była pewna półeczka. Niewielka, ale uginająca się pod ciężarem licznych książek. Podeszłam do niej z lekką obawą, bądź co bądź lokal ma klimat morski, więc literatura mogła być, w najgorszym wypadku, stricte fachowa. Na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione. Była tam Orzeszkowa, Bratny, Gogol… Moja radość była jeszcze większa, gdy zauważyłam karteczkę, na której napisano, że te książki można sobie zabrać! Zabrać, przeczytać i oddać, albo zatrzymać;) albo podać dalej! A jeśli ma się przepełnioną własną biblioteczkę można podzielić się z tą małą półeczką swoimi książkami!:D 
 I tak stałam się (tymczasową) posiadaczką „Gron jarzębiny” Ferdynanda Zamojskiego. Nie pytajcie, o czym ta książka jest – nie mam pojęcia. Wybrałam właśnie ją, ponieważ nazwisko autora brzmi prawie jak Zamorski;) Gdy tylko uda mi się wygospodarować odpowiednią ilość czasu – opowiem Wam o niej.

niedziela, 22 maja 2011

Alabama i jej bogowie

Joshilyn Jackson, „Bogowie Alabamy”
Wydawnictwo G + J, Warszawa 2008

Na jakie poświęcenie mógłbyś się zdobyć, szanowny Czytelniku, by chronić drugą osobę? Myślisz, że byłbyś w stanie odebrać komuś życie?
Tylko co potem? Żal za zbrodnię, skrucha, obietnica poprawy i codzienne dźwiganie ciężaru zbrodni…
”Alabama ma swoich bogów: Jacka Danielsa, gwiazdorów szkolnych drużyn futbolowych, pikapy i wielkie cycki, jak również Jezusa.”
Arlene zabiła jednego z nich. A ściślej mówiąc – okrutnie zemściła się na Jimie Beverlym, rozgrywającym licealnej drużyny futbolowej, który zniszczył młodość jej i jej ukochanej kuzynce Clarice.
Przez dziesięć lat główna bohaterka wywiązywała się z obietnicy danej Bogu chwilę po morderstwie. Nie kłamała, przestała uprawiać seks z każdym napotkanym facetem, nigdy już nie pokazała się w Posset, rodzinnej miejscowości, niemym świadku jej grzechów. Wszystko po to, by Wszechmocny ukrył ciało Jima tak żeby nikt nie dowiedział się o tym, co  stało się na Wzgórzu Lizania.
Jednakże Bóg, mimo wcześniejszej współpracy, zsyła na grzesznicę karę. Pewnego, nie do końca pięknego, dnia w drzwiach mieszkania Arlene staje znajoma ze szkolnych lat, Rose Mae Lolley. Okazuje się, że i ona postanowiła zrobić porządek ze swoją przeszłością a jedynym fragmentem układanki, który jest jej niezbędny do rozprawienia się z przeszłością, jest właśnie ofiara gniewu Arlene. Wygląda na to, że prawda rychło wyjdzie na jaw…
Do tych zmartwień dochodzi jeszcze jedno – Burr, partner głównej bohaterki, stawia jej ultimatum: albo przedstawi go swojej rodzinie, albo z nimi koniec. Tylko jak powiedzieć ciotce (dewotce), że jej partner jest czarny i należy do innego odłamu kościoła baptystycznego, niż rodzina?
Pakt z Bogiem zostaje ostatecznie zerwany. Wygląda na to, że dziesięć lat bez kłamstw skutecznie oduczyło Lenę złego nawyku. A szkoda, w zaistniałej sytuacji dobre kłamstwo bardzo by się przydało… Półprawda, będąca półśrodkiem, być może okaże się skuteczna.  Tylko czy niemówienie całej prawdy przyniesie zamierzone skutki…?
W powieści mamy religijne uprzedzenia, rasistowskie stereotypy, seks, rodzinne tajemnice i – oczywiście –  trupa.
Zachwyciłam się językiem autorki, tym, jak zgrabnie prowadzi narrację, ostrością bohaterów i sposobem, w jaki czytelnik poznaje zaskakującą prawdę. Ten kryminał, szczodrze okraszony humorem i tak przyjemnie łączący przeszłość z teraźniejszością był dla mnie miłą odskocznią od męczącej rutyny dnia codziennego. Dodatkowo – fakt, że tak przyjemną książkę nabyłam praktycznie za bezcen przy okazji zakupu jakiejś gazety (z której skorzystała właściwie tylko współlokatorka;)) był kolejnym atutem;)
Nie czytam zbyt często literatury amerykańskiej. Jak ognia unikam amerykańskiej małomiasteczkowości. Jak dla mnie jest ona zbyt nachalna, za mocno wpływa ona na poczynania bohaterów. To trochę takie polskie „co ludzie powiedzą?”, ale wiążące się ze znacznie większym napiętnowaniem winowajcy czy odmieńca. Tam wszyscy się znają, każdy jest gotów „uprzejmie donieść, że…”; w takich miejscach nie można mieć tajemnic, a jeśli się je ma – należy możliwie szybko wynieść się z miasta.
 Jedno jest pewne: w tej historii niczego nie można być pewnym. A szczególnie – nie można być pewnym, jak zachowają się bogowie Alabamy.
„Bogowie Alabamy” to debiutancka powieść Joshilyn Jackson. Autorka z tak ciekawą przeszłością – dorastanie w rodzinie fundamentalistów, porzucenie edukacji, wcielenie w czyn marzeń o aktorstwie oraz praca jako pedagog i wykładowca języka angielskiego – nie mogła napisać książki banalnej. „Bogowie Alabamy” mają w sobie to coś, co nie pozwala czytelnikowi porzucić lektury choćby na chwilę. Z przyjemnością sięgnę po pozostałe powieści tej autorki.

poniedziałek, 9 maja 2011

duma i uprzedzenie i zombi

Jane Austen i Seth Grahame – Smith, „Duma i uprzedzenie i zombi”
Wydawnictwo G+J, Warszawa 2010

Na wstępie pragnę zaznaczyć, iż do tej pory nie zapoznałam się z ani jedną książką autorstwa Jane Austen.
Być może wynika to z faktu, że okazjonalnie miewam uczulenie na klasykę, aczkolwiek nie jest to chyba najpoważniejsza z przeszkód. Za główną przyczynę popełnionych zaniedbań przyjmuję raczej szczerą niechęć do lukrowanych romansów.
Główną przyczyną, która skłoniła mnie do sięgnięcia po tę pozycję był intrygujący tytuł i świetnie go uzupełniająca, lekko makabryczna, okładka. A, i dopisek z okładki: „Zombi który posiadł jeden mózg, pragnie ich więcej!”.
Z racji że nie mam pojęcia jak toczy się opowieść w oryginalnej wersji – porównywać ich nie będę , żeby przypadkiem bzdur nie wypisywać;)
„Sensem istnienia pana Benneta było utrzymanie córek przy życiu. Sensem istnienia pani Bennet było wydanie ich za mąż.”
Książka napisana jest z humorem – nie raz uśmiałam się czytając opis walk sióstr Bennet z zombi.
Wyjątkowo przypadł mi do gustu sposób, w jaki pan Bennet wyrażał się o swojej małżonce i jak prowadził z nią rozmowy. Ot, taki przykład:
„Nie oddam swojej najlepszej wojowniczki człowiekowi grubszemu od Buddy i bardziej tępemu niż ostrze drewnianego miecza treningowego.”
„Moja droga, proszę o dwie niewielkie przysługi. Po pierwsze, przestań wreszcie trajkotać, bo szkoda mi pieniędzy na dratwę, którą powinienem zaszyć ci usta, a po drugie, pozwól mi rozkoszować się zaciszem własnego pokoju. Chciałbym jak najszybciej zostać tu sam.”
Musisz wiedzieć, drogi czytelniku, że pani Bennet nie darzę ani odrobiną sympatii. Odnoszę wrażenie, że jest to kobieta wyjątkowo próżna, łasa na pieniądze i w związku z tym zainteresowana nie szczęściem córek, tylko ich ślubem z dobrą, nadzianą partią. Coś mi się wydaje, że w dzisiejszych czasach pani Bennet zostałaby uznana za rodzica toksycznego, który realizuje się poprzez wmawianie dzieciom, że posiada wiedzę absolutną. Poza tym – matka ewidentnie wykorzystuje córki do spełniania własnych marzeń i ambicji.
Oprócz pana Benneta polubiłam dwie jego córki. Jane jest uosobieniem rozwagi lecz odznacza się wyjątkową naiwnością w kontaktach z ludźmi; szczerze wierzy w drzemiące w każdym pokłady dobra i jest, zaraz po swoim ojcu, najbardziej opanowaną postacią powieści.
Elżbieta, rok młodsza od Jane, wyróżnia się uporem i zaskakująco mocno (jak na młodą kobietę) wierzy w ideał wojownika – pogromcy zombi i obrońcy ojczyzny. W życiu kieruje się wiedzą zdobytą w klasztorze Shaolin u Mistrza Liu. Na pierwszym miejscu stawia honor własnej rodziny, a nie osobiste ambicje. Nie w głowie jej flirt i małżeństwo. Ot, taka ówczesna kobieta wyzwolona. Czasem odnosiłam wrażenie, że wolniej myśli, niż działa, ale cóż, widać taka natura wojowniczki – muszkiet i katana to, jej zdaniem, remedium na wszystkie problemy.
Owszem, bywały momenty, że chciałam cisnąć książką w kąt; no cóż, czasem robiło mi się mdło od tych flirtów, zalotów, intryg miłosnych… ale wytrwałam. Przecież tu czają się żywe trupy!
Nie jest to typowo słodkie romansidło – całą słodkość pożarły nienasycone hordy nieumarłych. Swoją drogą, całkiem nieźle zombiaki zostały sportretowane – tak! są ilustracje!:)
Na koniec dodam jeszcze, że takie połączenie Orientu, wschodnich sztuk walki, romansu w angielskim stylu, zombi, intryg i poczucia humoru zrobiło na mnie pozytywne wrażenie i jestem gotowa przeczytać „klasyczną” Dumę i uprzedzenie.
Zdaję sobie sprawę, że ta pozycja może nie spodobać się zwolennikom Austen, jednakże czasem warto oderwać się ot patetycznej literatury z epoki i spojrzeć na nią z przymrużeniem oka;)

sobota, 7 maja 2011

kobieta o kobietach, samotności, Krainie Snów i miłości

Beata Szymura, „Coma i inne opowiadania”



Poruszający zbiór opowiadań stworzony przez młodą kobietę  kobietach,  o miłości i bólu samotności. O potrzebie akceptacji, cierpieniu i miłości.
Marzenia i Kraina Snów - czy mogą być lekarstwem na samotność?
„Gdy jest ci bardzo źle, Agatko, możesz marzyć. Od tego mamy wyobraźnię. Tam stworzysz swój własny raj. Nikt nie pokrzyżuje ci planów.”
W wyobraźni możemy być kim chcemy, możemy być szczęśliwi wśród ludzi, na których nam zależy, dla których chcemy być ważni. W niej możemy znaleźć azyl, w którym ukryjemy się przed złem tego świata.
Należy uważać – nasze schronienie może pochłonąć nas bez reszty. Zła codzienność może nam wydać się tylko sennym koszmarem, który uleci wraz z pierwszymi promieniami słońca. Tylko co jeśli przegapimy w życiu coś ważnego?
Opowiadając historię w trzeciej osobie możemy na moment zapomnieć, że to nam się ona przydarzyła, że jesteśmy jej częścią. Bohaterka „Wybierając życie” doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale chce wierzyć, że ta opowieść tylko czyimś wymysłem, a nie jej własną lovestory.
Mówi się, że miłość jest ślepa, że wszystkie wady magicznie zamienia w zalety, a niedoskonałości kryje jak dobry makijaż. Mówi się, ale żaden zakochany nie chce słuchać.
Była przekonana, że w nim znalazła oparcie i obrońcę. On – czuły, zaradny; ona –zagubiona, rozbita, samotna. Potrzebowali się nawzajem. On mógł o kogoś zadbać, a ona znalazła pocieszyciela. Co się stało? Za czyim przyzwoleniem?
Trudno określić, w jakim wieku są bohaterki, nie wiemy nic o ich zainteresowaniach, rodzinach; ich przeszłość też nie jest jasna. Łączy je przejmująca samotność, najstraszniejszy skrytobójca. wydaje się, że nawet nadzieja na lepsze jutro nie wystarcza, by walczyć, jednak to ona trzyma je przy życiu.
Te krótkie historie udowadniają, że każdy z nas potrzebuje miłości i siły, jaką ze sobą niesie.
Nie jest to lektura łatwa, nikt nie lubi słuchać nieszczęściach i smutku innych. Nie można jednakże przejść obojętnie obok tej pozycji. To zaledwie kilka stron lecz emanuje z nich tak wiele emocji!
Jeśli tylko trafi na podatny grunt – miłość może uskrzydlać.
Trzy krótkie, oszczędne w słowa, opowiedziane pięknym językiem historie, które głęboko wpisują się w pamięć.
Wierzę, że ta młoda pisarka jeszcze nie raz mnie zaskoczy – już niedługo postaram się napisać coś więcej o jej opowiadaniu „Inna”, które wywarło na mnie ogromne wrażenie.

Opowiadania oraz opinie na ich temat można znaleźć tutaj,  tu tu.

poniedziałek, 2 maja 2011

ile jest w tobie z wariata?


Susanna Kaysen, „Przerwana lekcja muzyki”
Wydawnictwo Zysk i S-ka, 1996

W niewielkim mieście jest wielka biblioteka. I cudowne panie bibliotekarki, które  zamkniętymi oczami potrafią wskazać, gdzie na półce jest (albo być powinna) dana książka – nie zawsze bowiem można dopchać się do katalogowych szufladek.
Miał być „Lot nad kukułczym gniazdem”, ale wyszedł z innym czytelnikiem. Długie przerwy świąteczne mają to do siebie, że sprzyjają czytelnictwu, a zgodnie z przysłowiem kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi (proszę sobie wyobrazić małe zziajane stworzenie wpadające jak burza do biblioteki na pięć minut przed zamknięciem). Zastępczo zaproponowano mi „Przerwaną lekcję muzyki”. Po raz enty dała znać o sobie moja ignorancja, gdyż do niedawna nie miałam pojęcia, że wzruszający film (o takim samym tytule) powstał na podstawie książki. Dlaczego by nie spróbować zmierzyć się z książką, skoro fabuła filmu bardzo mi się podobała?
Wiedziona doświadczeniem, że filmowe adaptacje książek często niewiele mają wspólnego z oryginalnymi opowieściami nie nastawiałam się na nic szczególnego. I dobrze zrobiłam, ponieważ teraz zupełnie inaczej postrzegam ten film.
Jak bardzo trzeba być zagubionym, żeby w wieku 18 lat pragnąć śmierci? Jak mocno trzeba być zakochanym w życiu, by po zażyciu środków nasennych wyjść do sklepu i szukać pomocy w takim miejscu, wśród obcych ludzi? Co trzeba czuć, by po kilkuminutowej rozmowie z lekarzem bez słowa sprzeciwu wsiąść do taksówki jadącej do zakładu dla psychicznie chorych? Susanna Kaysen miała w takiej placówce spędzić 2 tygodnie, a została zatrzymana na prawie 2 lata. W książce od podszewki przedstawiono atmosferę oddziału, na którym musiała zamieszkać autorka. Jest świetlica, jest kuchnia, są pielęgniarki – jedne próbują poznać kobiety z oddziału, inne boją się ich więc udają twarde i wredne, jest łazienka, ale nie wolno golić nóg, jeżeli nie ma w pobliżu pielęgniarki. Oddział o średnim rygorze nie jest taki zły. Jeśli chcesz, możesz wejść do izolatki i tam krzyczeć dowoli, a jeśli potrzebujesz więcej prywatności prosisz o zamknięcie w niej na jakiś czas. Jeśli twoje zachowanie nie przekracza normy – pielęgniarki zabiorą cię do miasteczka na lody.
W czym tkwi istota choroby psychicznej? Kogo można nazwać wariatem? Susanne podczas jednego z ataków zaczęła rozdrapywać rękę – koniecznie chciała sprawdzić, czy w jej dłoni są kości, czy nie jest to pusta powłoka. Dłoń, będąca częścią całości może być uznana za symbol ciała – czy jest we mnie coś poza skórą i krwią? Czy jestem tylko ciałem, workiem, w którym nie ma żadnego szkieletu?
Sama książka nie zawiera opisu zbyt wielu przeżyć, nie ma w niej bomby emocjonalnej, jednak przemyślenia w niej zawarte nie pozwalają przejść wobec kwestii w niej poruszanych zupełnie obojętnie. Spotkałam się z opiniami, że „Przerwana lekcja muzyki” jest ni to pamiętnikiem, ni to autorefleksją, że z powodu klinicznych wynurzeń bohaterki jest nijaka i że  z powyższych powodów źle się ją czyta. Jednakże uważam, że opowieść jest warta polecenia, budzi w czytającym emocje, skłania do namysłu.