niedziela, 10 listopada 2013

Big Brother. Polish Version

Jędrzej Polak, „Życie jest gejem”
Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2008

Czasem pisanie przychodzi mi z wielkim trudem. Zwłaszcza, jeżeli chcę wyrazić swój zachwyt (albo przynajmniej umiarkowane uznanie dla pomysłowości autora). Dużo szybciej wychodzi mi wyrażanie opinii raczej mało pochlebnych. Dziś będzie krótko. Ten wpis powstał, ponieważ pilnie potrzebowałam „recenzenckiej” rozgrzewki*.

Lubię zamotane książki (uwielbiam T. Piątka). Lubię, gdy autor tworzy inteligentnych bohaterów (albo chociaż inteligentne powiązania między poszczególnymi elementami książki). Lubię, gdy dialogi są na poziomie, a tajemnica ma sens.

Szczerze nie cierpię, gdy ktoś z wyrobionym nazwiskiem idzie na łatwiznę i próbuje posklejać kilka książek w jednej. I nie chodzi mi o tworzenie historii alternatywnej, opartej o co by było gdyby...?, do tych nic nie mam.

Myślę, że tytuł tej notki jest dość sugestywny. J. Polak za bardzo skupił się na wykreowaniu polskiej wersji „Roku 1984” - z całym jego okropieństwem. Niestety, w pewnym momencie przesadził i zamiast czegoś, co mogłoby mieć ręce i nogi powstał zdeformowany kadłub, bez mięsa w środku.

Fabuła jest do tego stopnia pokręcona, że daruję sobie przydługie opisy.

Głównym bohaterem jest Adam, a Ewa jest jego siostrą (na tym etapie po raz pierwszy zgrzytnęłam zębami; później zgrzytów było jeszcze więcej). Tatuś ich opuścił, ale dzięki sanktoholoaureolo mogą słuchać jego opowieści. 

Wielkim Bratem jest Ojciec i Teść Wielki Redemptosarmata Smardzyk. Prawdopodobnie to on jest twórcą VII RP ogarniętej redemptosarmatyzmem. Wielki manipulant, wróg historii, władca VII RP i kawał drania.

U Orwell'a ekrany szpiegują wszystkich, u Polaka szpiegują wszyscy. Zwłaszcza ciężarni ministranci i nawiedzone redemptosarmatki. Jakby tego było mało, wystają oni na ulicach i głoszą te swoje brednie.

Stłamszony lud w sklepach płaci obrazkami (oczywiście z wizerunkami świętych; każdy święty ma inną wartość) i upija się „alkoholem” produkowanym ze starych samochodów. 

Wszędzie absurd w kiepskim wydaniu, badna redemptosarmatek i redemptosarmatów, iGod i sanktoholoaureolo. Gejów ani śladu. 

Kiepski humor, dyktatura i ewidentne ściąganie, ot co. Maltyrologia, niby-rewolucja i marna karykatura ustroju polityczno-religijnego. Całość przypomina raczej koszmar śniony w odcinkach.

Dawno nie czytałam tak marnej książki. Zmęczyłam ją i wiem jedno: nigdy więcej.




*Długo zastanawiałam się od czego zacząć ten wpis. Pomysł z przepraszaniem za długą nieobecność szybko odrzuciłam - ileż razy można? Próbę usprawiedliwienia też sobie darowałam. Kilka innych pomysłów też poszło się bujać. Padło na szybką rozgrzewkę.