sobota, 16 marca 2013

wszystko jest iluminacją



Jonatan Safran Foer, „Wszystko jest iluminacją”
Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2010 r.

            Tak wiem, dziś nie popisałam się, jeśli idzie o tytuł posta. Ale mam usprawiedliwienie!:) Wszystko przez tę książkę. Trzy spore opowieści w jednej  – niezły chwyt autora i spory kłopot dla osoby, która najpierw widziała film. Początkowo nie mogłam się połapać w tych dziwnych przeskokach między wiekami. Później, w miarę zapadania się w opowieści zaczęłam odnajdywać powiązania między nimi. 

Aleks, tłumacz z przypadku będzie naszym przewodnikiem – chłopak ma pewne doświadczenie w tym temacie, więc istnieje cień szansy, że czytelnik nie pobłądzi na ukraińskim odludziu. Jak na człowieka o wschodnim pochodzeniu przystało, Aleks jest bardzo gościnny i chętnie wprowadza nas do swojego domu. Poznajemy jego matkę, ojca, jego miniaturowego bratka Igorka, ślepego (na zawołanie:P) dziadka i sukę przewodnika Sammy Davis, Junior, Junior. Aleks stroni od zwięzłych wypowiedzi, chętnie popisuje się swoją angielszczyzną, zdarzają mu się dygresje od dygresji. Koniecznie trzeba mieć gdzieś w głowie otwarty słownik (i drugi gdzieś w pobliżu, tak na wszelki wypadek), w przeciwnym razie można baaaardzo opacznie zrozumieć, co chłopak chciał przekazać.

Pisanie/mówienie o czymś z perspektywy czasu może:
a. przynieść korzyść w postaci uładzenia emocji
b. wpłynąć na zniekształcenie faktów.
Oczywiście, oba te mechanizmy zadziałały w przypadku Aleksa (kto wie, czy nie z większym naciskiem w przypadku mechanizmu b.), który podjął się relacjonowania poszukiwań Trachimbrodu. Dlaczego wybiera się do zaginionego miejsca, o którym nikt już nie pamięta? Na zlecenie własnego ojca, bardzo zajętego pracownika Zwiedzania Dziedzictwa, który ni w ząb nie rozumie po angielsku, a jakoś z przyjeżdżającym lada dzień Amerykaninem porozumieć się trzeba będzie. Ów obcokrajowiec to Jonathan Safran Foer, który:

„[…] szuka za miastem, z którego wyszedł jego dziadek – powiedział Ojciec – i za jedną taką, mówi na nią Augustyna, co wyłowiła jego dziadka z wojny. Spragniony jest napisać książkę o wiosce swojego dziadka.”

            Żeby nie narażać gościa zza oceanu na gwarantowane niewygody wynikające z podróżowania publicznymi środkami komunikacji, a także – by chronić go przed ciekawskimi i raczej nieprzychylnie nastawionymi osobnikami, Aleksander Ojciec nakłania (no dobra: zmusza) Aleksandra Dziadka do przyjęcia roli kierowcy i przewodnika dla Amerykanina i Aleksandra Wnuka. Żeby podróż mogła rozpocząć się na dobre konieczne jest jeszcze odebranie gościa z dworca we Lwowie.

„To jest Amerykanin? – pomyślałem. I jeszcze: To jest Żyd? Był srogo krótki. Nosił okulary i miał mikroskopijne włosie, które nigdzie nie było rozkupione, tylko leżało jemu na głowie jak Szapka. (Gdybym był jak Ojciec, może nawet przezwałbym go Szapką.) Nie wydawał się ani jak Amerykanie, których widywałem w magazynach, ci z żółtym włosiem i z muskułami, ani jak Żydzi z historycznych książek, ci całkiem bez włosia i z wystającymi kościami. Nie przywdział ani siwych dżins, ani uniformu. Prawdę zarzekłwszy, w ogóle nie wydawał się na coś specjalnie. Byłem rozwiedziony do maksymalności.”

            Po krótkiej wymianie zdań udało się zapakować do samochodu Aleksa, Aleksandra Dziadka, Sammy Davis, Junior, Junior i Amerykanina. Drużyna pierwsza klasa: mierny tłumacz, ślepy kierowca, nerwowa suka przewodnik i skołowaciały, małoamerykański Amerykanin. Szczegółowy przebieg podróży czytelnik znajdzie w książce.

Tymczasem, chciałabym powiedzieć jeszcze nieco o historii, jaka powstała w głowie Jonathana podczas podróży przez Ukrainę. Mogłoby się wydawać, że będzie to powieść mówiąca o przeszłości nie tak odległej, sięgającej jedynie czasów wojennych. Otóż nie. Jonathan wskrzesza w swojej książce nieistniejące miasteczko i na nowo kreuje jego historię zaczynając w XVII wieku.  Ta osada żydowska położona nad rzeką Brod to twór irracjonalny, dom ludzi żyjących jakby poza czasem, niemalże kiszących się we własnym sosie z cierpień, uprzedzeń i mitów. To stamtąd pochodzą przodkowie Amerykanina, ich mity ciągle w nim są. Wydaje się, że Jonathan chce ocalić Trachimbrod od zapomnienia, koniecznie chce wydobyć wioskę z mroków historii. Nawet jeśli ceną ma być wykreowanie całkiem nowej historii tego miejsca.

Kto jest pierwszym czytelnikiem tej historii w odcinkach, która ze ścinków powstała? Nikt inny, jak Aleks Tłumacz. Książka Foera wielokrotnie przebyła ocean, ponieważ po zakończeniu wyprawy poszukiwawczej nie skończyła się znajomość między młodym Ukraińcem i Amerykaninem. Pisują do siebie dość regularnie. Aleks opowiada o domu i Ukrainie, udziela Jonathanowi licznych rad, co do planowanego rozwinięcia opowieści o Trachimbrodzie, sugeruje to i owo, obiecuje się więcej nie wtrącać w pracę twórczą…

Nie ukrywam, że trudno mi o tej książce pisać - nie chcę zdradzić zbyt wiele pozbawiając kogoś w ten sposób przyjemności płynącej z zagłębiania się w całość. Nie ukrywam, że najbardziej podobała mi się wędrówka przez kraj w poszukiwaniu cienia. Z kolei część o dawnym nie-istniejącym miejscu niejednokrotnie wywoływała we mnie skrajne emocje – od przerażenia, poprzez sporadyczne (kpiące) uśmieszki po złość. Książka jest warta polecenia. Niejednokrotnie można parsknąć ze śmiechu (głównie dzięki wspomnianej angielszczyźnie Aleksa), po to tylko by uświadomić sobie, że ogólnie sytuacja była raczej mało zabawna. Tragikomedia o bardzo wielu warstwach.

Jeśli  ktoś jeszcze nie widział filmu (o tym samym tytule),  a nie boi się ewentualnego wypaczenia opinii o książce albo podświadomych porównań książki z filmem (i odwrotnie, w zależności co pozna jako pierwsze):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz