piątek, 10 sierpnia 2012

pora na fantasy (rodzimej produkcji)

            Tomasz Pacyński, „Smokobójca”
Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2006 r.

Lubię, gdy pisarz bawi się opowieścią w taki sposób, że nawet skończony głupek będzie mógł odnaleźć historyczny lub literacki pierwowzór. Ale lubię też, jak nic nie jest do końca oczywiste. Kolejne punkty literat dostaje, jeśli tworzy alternatywną wersję lub bazując na czymś starym/popularnym kreuje rzeczywistość tylko na pozór podobną do oryginału.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Pacyńskiego było całkiem udane. Polubiłam jego lekkie pióro i szpileczki złośliwości, które wbijał w twórczość pewnego Heńka S. Poza tym – facet miał niezłe poczucie humoru (jak przystało na fantasy, nie brakowało rozbrajającej notki rubaszności), a także tak rozłożył narrację i dialogi, że jedno drugiego nie przytłaczało (co z kolei wyeliminowało u czytelnika wszelkie oznaki znudzenia i co rusz pozwalało wybuchnąć śmiechem).

Dodatkowym atutem „Smokobójcy” jest to, że czytelnik nie czuje się jak na tureckim kazaniu, ponieważ jest to zbiór opowiadań – wszystko, co niezbędne do połapania się w wydarzeniach mieści się w jednej okładce. Tak mniej więcej, bez zdradzania, w jaki sposób poluje i zarabia na życie tytułowy bohater, wygląda część pierwsza część tego tomu opowiadań.

Wygląda na to, ze wydawca chciał w jednej książce upchnąć „próbkę” całokształtu autora. Jak dla mnie – próba całkiem udana, choć nie czytałam wcześniej nic, co wyszło spod pióra Pacyńskiego.

Opowiadania z drugiej części książki nie są już taką radosną zabawą z tradycją. Należy przystopować i lekko się wyciszyć, nie warto liczyć na częste okazje do śmiechu (czy też rechotu, jak w części pierwszej). Poza kpiarskim podejściem do legend, zabobonów i klasyki literatury dostajemy opis bestii bardziej szkaradnej niż wielka latająca jaszczurka; Pacek pokazuje nam potwora z krwi i kości. Jest mrok, groza i smutek, a wszystko to podane w świetnym stylu.

Po raz kolejny okazało się, że nie należy oceniać książki po okładce. Gdyby nie znajomi, którzy polecili (i pożyczyli;)) mi „Smokobójcę”, nigdy bym po niego nie sięgnęła. Jeśli za „okładkę” twórczości Pacyńskiego uznać ten zbiór opowiadań, można śmiało powiedzieć, że nie odstrasza, tylko przyciąga, a „Dziedzictwo” i „Wspomnienie” nie pozwalają czytelnikowi o sobie zapomnieć. Moim zdaniem te dwa opowiadania są nie tylko najbardziej melancholijne, ale też najlepsze z całego zbioru.

Dla mnie – bomba. Chyba powinnam przejść się do biblioteki;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz