czwartek, 2 sierpnia 2012

o tej, która goniła za rozumem

Helen Fielding, „Bridget Jones. W pogoni za rozumem”
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2000 r.
            
           Będąc myślami w innym świecie, trudno jest skupić się na treści czytanego tekstu. „W pogoni za rozumem” zaczynałam czytać kilka razy – jakoś nie mogłam wyłapać kontekstu, wczuć się w klimat, a najgorsze było to, że nie potrafiłam wyłapać nic zabawnego! Po kilku nieskutecznych próbach wczucia się dałam sobie spokój i czytałam dalej.

            Wyglądało na to, że nasza księżniczka znalazła swojego księcia z bajki. Otoczeni grupką znajomych żyją sobie spokojnie, ich kariery zawodowe kwitną, a życie prywatne to sam miód. Prawda okazała się okrutna – Bridget w wersji „rozważna i romantyczna” jest mniej spontaniczna, nadal ma kompleksy (nadal stara się je tuszować). Tak, panna Bridget (prawie)Darcy wydała mi się nudna. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (można wymiennie użyć „strzały Amora”) prysł cały urok tej zakręconej trzydziestolatki.

            Na szczęście w porę do akcji wkracza Rebecca. Tak, tak, Bridget ma rywalkę! Znów musi pokazać, że jest tą jedyną, która potrafi dać szczęście Markowi. Proszone obiadki, kolacje, przyjęcia, cały ten branżowy prawniczy bełkot znów zaczyna przyprawiać ją o mdłości. Z coraz większym trudem przychodzi jej trzymać fason, a co dopiero podejmować nieustanne wysiłki, by dorównać tej flądrze, Rebecce.

            Całość dodatkowo komplikuje fakt, że nasza staruszka jest zbyt impulsywna i nie chce słuchać nieudolnych wyjaśnień Marka (tylko winny się tłumaczy, czyż nie?). Przybywa niejasnych sytuacji, wątpliwości zaczynają się piętrzyć i Bridget zaczyna widzieć i słyszeć tylko to, co potwierdza jej przypuszczenia. Sielankowy okres zakochania minął, szczęśliwa Bridget znów przemienia się w swój zakompleksiony cień. 

Tyle spolerowania, jeszcze trochę, a streszczę całą fabułę. Kto widział film, mniej więcej wie, czego się spodziewać.

Zwolennikom ścieżki „najpierw książka, później ekranizacja” powiem tak: „W pogoni za rozumem” to niezły czasoumilacz na leniwe wakacje. Lekki styl autorki nie wymusza na czytelniku wysokiego poziomu zaangażowania, historia sama się toczy, choć niektóre watki wydają się nieźle naciągane. Wstawki humorystyczne są, ale nie ma mowy, żeby powiedzieć, że II część „Dziennika…” jest przesiąknięta humorem (co nie znaczy, że nie ma okazji, by pouśmiechać się do książki).

No cóż… nie wszystkim wszystko musi się podobać, nie zawsze kontynuacja danej historii jest równie porywająca jak część poprzednia. Przeczytałam, ale chyba bardziej podobał mi się „Dziennik…”. Być może wspomnienia pierwszej części były we mnie na tyle żywe, a oczekiwania zbyt wygórowane, żeby móc się trochę pozachwycać. Czasem miałam po dziurki w nosie wywodów przyjaciółek Bridget na temat tego, jacy to faceci są nieodpowiedzialni, ślepi, głupi - o na przykład: Pamiętaj, żeby używał tej rzeczy tylko i wyłącznie do siusiania.”...

  Sama nie wiem, ta książka była jakoś mniej życiowa od swojej poprzedniczki i pewnie stąd wzięło się moje bujanie w obłokach podczas jej czytania. Możliwe też, że to co napisałam o I części było tylko nadinterpretacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz