poniedziałek, 28 listopada 2011

co mnie podkusiło?!


            Jane Austen, „Emma”
            Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1996r.

Mam dla Ciebie, drogi Czytelniku, propozycję. Cofnijmy się w czasie – tak o 200 lat. A teraz wyobraź sobie, że trafiasz na angielską wieś. Bardzo hermetyczną wieś, gdzie każdy każdego zna, a role społeczne są wyraźnie podzielone.

            Rodzina Woodhousów jest bodajże najbardziej znaną ze wszystkich rodzin zamieszkujących Highbury (a na pewno zaraz po pastorze Eltonie). Tylko cóż z tego, skoro jej członkowie tam mieszkający nie są osobami zbyt poważanymi? Owszem, salonowy szacunek jest na najwyższym poziomie, ale odnosi się wrażenie, że sporo osób w duchu podśmiewuje się z pana Woodhous’a, zgryźliwego hipochondryka, a poczynania młodszej z jego dwóch córek też są zbywane uśmiechem i traktowane z przymrużeniem oka.

            Owa córka, tytułowa bohaterka powieści, postanowiła, że nigdy (przenigdy!) nie wyjdzie za mąż. W moim odczuciu Emma to rozwydrzona, egoistyczna i zarozumiała pannica. Jej starsza siostra jest szczęśliwą żoną i matką, co z kolei głowa rodziny Woodhousów uważa za kompletną bzdurę. Mężczyzna traktuje zamążpójście i wszystko związane z instytucją małżeństwa za najgorsze, co może spotkać kobietę. O pani Weston nie mówi inaczej niż „biedna panna Taylor” – przed ślubem była ona guwernantką Emmy i jego „czasoumilaczem” na długie i chłodne wieczory.

Emma, której udało się szczęśliwie wyswatać pannę Taylor vel panią Weston, dla rozrywki nadal bawi się w swaty. Drugą jej ofiarą jest Harriet (dziewczę z niejasnym pochodzeniem, bez własnego zdania, zupełnie uległe, gotowe zakochać/odkochać się w trymiga), którą wzięła pod swoje opiekuńcze skrzydła. Może by tak podsunąć wychowankę pastorowi? Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Tylko czemu pastor stwierdził, że Emma zaleca się do niego nie w imieniu podopiecznej, tylko w swoim własnym?! Szlag trafił cały misterny plan, Harriet rozpacza z powodu odrzucenia, Elton wyjeżdża i na złość swojej niedawnej lubej żeni się z pierwszą lepszą (która ma tak bogate życie wewnętrzne, że nigdy się nie nudzi w swoim własnym towarzystwie). Dobra, nie cała intryga poszła na marne – swatka osiągnęła częściowy sukces; czyż nie sprawiła, że dziewczyna zapomniała o niemądrych oświadczynach farmera Roberta Martina? A może by tak zapoznać przyjaciółkę z Jerzym Knightley’em…?

            Muszę dodać, iż pan Weston, mąż bednej panny Taylor, ma syna z pierwszego małżeństwa. Młodzieniec tak zakręcił naszą mądralińską, że nieomal zadurzyła się po uszy (na szczęście w porę się opamiętała, wszak nie chce skończyć na ślubnym kobiercu).

Dużo by jeszcze pisać o bohaterach powieści. Tylko po co?;)
Prawda jest taka, że nikt z otoczenia Emmy nie wzbudził we mnie cienia sympatii (nawet sierota Jane Fairfax, ba! nawet pani Weston!).

Akcja powieści wlokła się jak rozgotowane spaghetti. Nie pomogły komiczne zbiegi okoliczności, zabawne niedomówienia. Panny za długo rozwodziły się nad kolorami sukien i wstążek, panowie obrzydliwie ociekali dobrymi manierami, wszystkie proszone obiady i kolacje były dla mnie ciężkostrawne. Plusem byłoby szczegółowe opisywanie postaci, ale nie w formie przydługich dywagacji na ich temat!

Nie żebym się uparła, że twórczość Jane Austen nie jest dla mnie. Być może prawdą jest, że inne jej książki są o niebo lepsze, ale tymczasowo nie mam zamiaru tego sprawdzać.

Patrząc na książkę jak na komedię czytało mi się nieco lżej, ale co rusz pukałam się w głowę i myślałam o Emmie: „babo! ale żeś ślepa! Otwórz oczy i przestań się wymądrzać!” albo: „milcz kobieto!”. Nie wytrzymywałam tej jej nadętej paplaniny.

Ale, ale – jestem z siebie dumna (a co!:P), że nie odniosłam książki do biblioteki następnego dnia, że przeczytałam ją od deski do deski. Jednocześnie żałuję, że zlekceważyłam rady innych czytelników, którzy na swoich blogach przestrzegali: ‘„Emma” to zło!:P jeśli nie znasz innych książek Austen – nie zaczynaj od tej!’. Sama jestem sobie winna, zwłaszcza, że ponoć sama autorka pisząc tę książkę chciała stworzyć bohaterkę, której nikt poza nią nie polubi (jak dla mnie – stworzyła całą gamę takich osób i wrzuciła je do jednej książki…).  Cóż, mówi się trudno, następnym razem poważnie się zastanowię, nim zabiorę z bibliotecznej półki coś, co spora grupa osób odradza na pierwsze spotkanie z danym autorem;)

5 komentarzy:

  1. Nawet nie wiedziałam, że "Emma" jest odradzana na pierwsze spotkanie z twórczością Austen. Będę pamiętać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To przynajmniej będę wiedziec, bo też chcę w końcu przy odrobinie czasu zapoznać się z panią Austen ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. mam nadzieję, że nie popełnicie tego samego błędu co ja;) i faktycznie zaczniecie od czegoś innego;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nawet nie pomyślałam, żeby z własnej woli zabrać się do tej autorki... Chyba nie moje klimaty :) Po Twojej recenzji raczej na pewno się do niej nie zbliżę...

    OdpowiedzUsuń
  5. fakt, nie każdemu można dogodzić;) najwyraźniej twórczość pani A. nie jest dla nas;)

    OdpowiedzUsuń