wtorek, 4 października 2011

przypatrz się raz jeszcze. co teraz widzisz?

Jodi Picoult, „Drugie spojrzenie”
Wydawnictwo Prószyński i S – ka, 2010 r.

Jeszcze do niedawna literaturę kobiecą omijałam szerokim łukiem. Sporadycznie i z ogromną rezerwą sięgałam po powieści sławnych pisarek, które pewnie zbiły fortunę na rzewnych historiach miłosnych, zawsze kończących się wyjątkowo szczęśliwie.

Sama nigdy nie sięgnęłabym po nic Picoult, ale uległam namowom pani A. i w 3 dni połknęłam dwie książki tej pisarki. Choć w poprzednim wpisie dzieliłam się swoimi odczuciami na temat „Linii życia”, to nie od niej zaczęłam czytać książki Picoult, tylko od „Drugiego spojrzenia”. Początkowo myślałam, że przeczytanie choć jednej z tych książek będzie dla mnie katorgą, ale szybko zmieniłam zdanie. Może przestanę się już rozwodzić nad moją niechęcią do literatury kobiecej/romansów/lawstorów/babskich powieści obyczajowych czy jakby jeszcze nazwać ten gatunek, który wciąga kobiety w wir wydarzeń tragicznych, po to tylko, by na końcu główna bohaterka znalazła wybawcę i żyła z nim długo i szczęśliwie. Książki Picoult nie mają w sobie nic z tych rzeczy. Są zaskakujące i niepowtarzalne.

Nie trzeba być wróżką z kryształową kulą, by zbić fortunę na utwierdzaniu ludzi  w ich przekonaniach. Pogromcy duchów, zwłaszcza ci, których telewizyjne programy biją rekordy popularności, mogą zarobić znacznie więcej, a każdy z ich „sukcesów” jest znacznie ciekawszy niż kobieta gotowa postawić tarota na wizji każdemu, pod warunkiem, że połączenie telefoniczne będzie trwać odpowiednio długo.

Ross, jest właściwie żółtodziobem w tej branży, ale gorąco pragnie spotkać ducha. Kilka razy uniknął śmierci (co wcale go nie cieszy). Podejmując się pracy w charakterze pomocnika sławnych pogromców duchów liczy tylko na jedno – że spotka ducha swojej tragicznie zmarłej dziewczyny. To z jej powodu tak pragnie śmierci lub chociaż kontaktu ze zmarłymi. Szybko jednak wycofał się z tego biznesu, bo tylko tym była praca owych pogromców. Jeśli ducha nie ma, a ktoś wierzy, że jest inaczej, to należy wszystko zorganizować tak, by duch jednak był. Jak już duch zostanie spreparowany – można go wygnać i zainkasować wynagrodzenie za kolejne porywające show. Oczywiście nie wszyscy „pogromcy” to oszuści, czasem jakieś miejsce faktycznie jest nawiedzane przez cienie z przeszłości. Niestety, Ross ciągle nie nawiązał żadnego kontaktu ze swoją ukochaną. Czuje, że musi odpocząć – od oszukiwania naiwnych, od oszukiwania siebie samego.

Dom jego siostry wydał mu się miejscem najbardziej odpowiednim, by wszystko przemyśleć po raz kolejny. Jednakże złośliwy los miał wobec niego inne plany. Na parceli, którą właściciel postanowił sprzedać, deweloper chce postawić galerię handlową. Indianie z plemienia Abenaki usiłują zablokować inwestycję, gdyż uważają, że na owej ziemi jest ich cmentarz. Kto oglądał film „Duch” pewnie pamięta, czym skończyło się wybudowanie osiedla na indiańskim cmentarzysku. Wtedy zaginęła mała dziewczynka, a w jej domu zaczęły dziać się rzeczy przerażające. U Picoult, wraz z wjazdem buldożerów na teren sporny, z nieba zaczęły sypać się płatki róż, ziemia zupełnie zamarzła (w środku upalnego lata) i koparki nie mogły się przez nią przebić.

Indianie mówili, że rozgniewano duchy ich przodków, ale deweloper wiedział swoje. Chcąc nie chcąc, Ross musiał znowu zacząć szukać duchów. Na nawiedzonej parceli spotkał tylko kobietę – ale nie ducha, kobietę z krwi i kości. Kobieta sprawia wrażenie osoby zastraszonej przez męża. No cóż, ducha nie ma, ale przynajmniej jej Ross może się wykazać i spróbować pomóc pięknej Lii. A że przy okazji się zakochuje…

Myślę, że gdyby nie to, iż w powieści pojawił się wątek kryminalny, w tym miejscu zarzuciłabym dalszą lekturę. Na szczęście wyszło na jaw kilka faktów z zamierzchłej przeszłości. Być może duch faktycznie broni spornego terenu, na którym w latach 30. ktoś zamordował żonę mężczyzny, który teraz sprzedał posesję deweloperowi. Przyznaję, zdecydowałam się doczytać tę książkę tylko dlatego, że chciałam wiedzieć, kto był mordercą.

Dzięki kilkutorowej narracji (współczesność: Ross i historia pewnej lekarki, która zajmuje się in vitro; przeszłość: lata 30. ubiegłego wieku) czytelnik zapoznaje się z przeszłymi i teraźniejszymi dziejami owej działki – cmentarza Indian i miejsca strasznej zbrodni.

Historia, która miała miejsce w latach 30. na feralnej ziemi jest przerażająca. W domu, który tam stoi mieszkało młode małżeństwo. Podczas gdy ona oczekiwała pierwszego dziecka, on wraz z teściem snuł eugeniczne plany ratowania świata. Mężczyźni ci, by uwolnić ludzkość od chorób i patologii, gotowi byli na wszystko. Mniejsze zło – pozbawić ludzi z marginesu społecznego możliwości posiadania dzieci, by nosiciele złych genów nie mogli ich dalej przekazywać. Sęk w tym, że za ów margines uważano plemię tamtejszych Indian. Te czarne karty z historii Stanów, a zwłaszcza stanu Vermont, w którym toczy się akcja powieści, zostały po wojnie zepchnięte w najdalsze obszary ludzkiej pamięci. Żeby rozwiązać zagadkę nawiedzonego domu, bohater musi cofnąć się w czasy szalonych naukowców. To co odkrył w miejskim archiwum, przerosło jego najśmielsze przypuszczenia.

Krok po kroku odkrywamy nowe fakty sprzed siedemdziesięciu lat, które są kluczem do wydarzeń z przeszłości. Wątek miłosny nie jest taki, jak w klasycznym lovestory; czytelnik wpada w wir wydarzeń, które pochłaniają go bez reszty.

Nie mogłam się oderwać od tej książki. Czytając ją, niczego nie można być pewnym, bo mimo iż akcja początkowo toczy się spokojnie, wraz z kolejnymi rozdziałami wszystko zaczyna nabierać tempa. Jedyne, co mogłabym zarzucić „Drugiemu spojrzeniu” to przesyt wątków pobocznych, które zacierają obraz zasadniczej części książki i utrudniają czytelnikowi skupienie się na istocie sprawy. To, jak niechlubna historia nauki i Vermontu splotła się z losami Indian, zamordowanej ciężarnej, lekarki z kliniki leczenia bezpłodności, i życiem Rossa, zupełnie mnie zaskoczyło. Zjawiska paranormalne, które są w książce czynią historię lekko niesamowitą, ale sposób kreacji bohaterów i prezentowanie ich uczuć oraz motywów podejmowanych działań powoduje, iż wszelkie przedobrzenia nie rażą zbyt mocno. Pomysł na książkę pani Picoult miała świetny i stworzyła świat, który absorbuje uwagę czytelnika.

Tę książkę warto przeczytać, jeśli nie dla samego wątku miłosnego czy kryminalnego, to przynajmniej po to, by zrozumieć dziwne meandry medycyny i eksperymentów przeprowadzanych pod pretekstem poprawy życia prawych obywateli. Po przeczytaniu tej książki stwierdziłam, że jej tytuł jest świetnie dopasowany, ponieważ odnosi się do wszystkich istotnych treści w niej zawartych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz