czwartek, 6 października 2011

kolor Kaszmiru

            Justine Hardy, „Dom cudów”
Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2007 r.

Kolory – soczyste, wyraźne, wydawać by się mogło, że żyją własnym życiem, gdzieś obok przedmiotów, które zdobią. Każda garść przypraw jest nimi przesycona, intensywny kolor zapowiada niepowtarzalny smak. Dla mnie Indie zawsze były przepiękną paletą barw, która tętni życiodajną siłą. Nigdy wcześniej nie myślałam o nich inaczej jak w kategorii koloru. W wakacje przeczytałam „Dom cudów”, książkę, która przypomniała mi o istnieniu szarości i czerni.

Szary wydaje się kolorem bez wyrazu. Jakby nie miał nic do powiedzenia poza „Proszę, daj mi spokój. Jestem nijaki i dobrze mi z tym.”. Skąd się wziął? Z połączenia przeciwieństw; biel rozjaśniła czerń, czerń zbrudziła biel. Żaden z nich nie wygrał. Niemy szary skrywa tajemnicę.

Czerń nie ma dobrej sławy. Wszystko, co nie jest nam znane, wzbudza w nas lęk. Czerni nie można poznać, choć wciąga tak wielu, nic nie obiecuje w zamian. To kolor samotności, rozpaczy, strachu i śmierci.

Walka o dominację, która trwa między bielą i czernią jest niczym w porównaniu z wojną o Kaszmir, którą toczą Pakistan i Indie. W tym zamęcie, który trwa od wielu lat – czasem przygaśnie, by znów wybuchnąć ze zdwojoną siłą – żyją zwyczajni ludzie. Jedni są bogaci, inni biedni, ale wszyscy pragną tylko zakończenia konfliktu. Są przyjaźnie i miłości, jest zazdrość i nienawiść. Kiedyś przyjeżdżali turyści, dziś tylko dziennikarze spragnieni sensacji i kolejne samochody wiozące ochotników do koszar, by szkolić nowe maszyny do zabijania.

W takiej rzeczywistości żyje Gracie Singh, Brytyjka, wdowa po hinduskim arystokracie. Kobieta dość dziwna – po śmierci męża i syna nie wróciła do Anglii, tylko zamieszkała na barce przycumowanej na jeziorze Nagin. Czasem ponarzeka na pogodę, we śnie spotyka swoich zmarłych, od whisky woli gin i „to coś”. Ma osiemdziesiąt lat, jasny umysł i cięty język, którego nie pozwoli sobie związać. Bywa szczera do bólu. Z racji wieku i pozycji społecznej nie mieszka sama – przy niezastąpionej pomocy Lili i jej niemej matki, Suriyi, wiedzie stosunkowo bezpieczne i dostatnie życie na barce nazwanej „Domem cudów”. Od wielu lat przyjaźni się z Masudem Abdullahem, mężczyzną młodszym od niej, głową licznej i szanowanej rodziny. Staruszka ma niesamowity dar przekonywania, gdyż nawet takiego fanatyka religijnego jak on potrafi odciągnąć od postu. Oczywiście, nie robi tego ze złej woli; po prostu pamięta, jaki Masud był, zanim religia stała się dla niego najważniejsza. Mężczyzna jest przekonany, że to z powodu grzechów przez niego popełnionych jego nastoletni bratanek Irfan uciekł w góry, by zasilić szeregi bojowników. Kolejną ważną osobą w powieści jest Hal, dziennikarz angielski. Przyjechał do Kaszmiru, bo chce napisać artykuł o ludziach zamieszkujących sporny teren. Pragnie poznać swoją rodaczkę, która mimo wojny, odmawia powrotu do kraju. Na zaproszenie gospodyni przenosi się z hotelu do Domu cudów – ona zyskuje towarzysza i źródło nowych wieści ze świata, a on nie traci czasu na przemieszczanie się po Nagin i mieście.

Przepięknie prowadzona narracja sprawiła, że z żalem przerywałam lekturę. Każda z postaci została dopracowana w najmniejszych szczegółach, wszyscy potrafili wzbudzić we mnie jakieś emocje. Wypowiedzi przeważnie rzeczowej Gracie potrafiły być zabawne, a za moment czułam się tak, jakbym to ja, a nie Masud, zbierała od niej burę za własny, bezpodstawny upór. Lila nie była „zwykłą chłopką”, co to po angielsku potrafi tylko tyle, by przywitać  turystów. Jest kobietą z pogranicza i wie, że znajomość języka drugiej strony jest niezbędna do przeżycia, a dzięki poczciwej i stanowczej chlebodawczyni biegle posługuje się angielskim. Irfan podkochuje się w dziewczynie, jednak ta nie zwraca na niego żadnej uwagi. Suriya wszystko słyszy i rozumie, a mimo iż jest niemową doskonale potrafi dać Gracie do zrozumienia, że przesadza z ginem, że w niektórych sytuacjach nie pochwala jej zachowania. Hal dla miejscowej ludności jest atrakcją nie mniejszą niż oni sami dla niego. Wieść o tym, że zamieszkał na barce Angielki rozeszła się błyskawicznie, głównie za sprawą Guślana i innych handlarzy odwiedzających starszą panią, ale także z powodu pewnego incydentu z miejscowymi stróżami prawa. Historia miłosna, która rozwija się na kartach książki jest ukazana w sposób subtelny, jednakże czytelnik nie może przestać kibicować zakochanym. Co sprawiło, że się spotkali – przypadek czy przeznaczenie?

To, co wojna robi z ludźmi jest przerażające. Justine Hardy prawie całe swoje dziennikarskie życie związała z Kaszmirem. Pisze artykuły dla The Financial Times, The Times, Vanity Fair oraz dla  Traveler’a. W jej książce brutalna rzeczywistość okupacji przenika się z życiem ludzi znad jeziora. Sąsiedzi przestają sobie ufać, przyjaciele zrywają kontakt z powodu odmiennych poglądów religijnych. W „Domu cudów” szczęście miesza się ze smutkiem; na kartach tek powieści dramat współistnieje z pomyślnością.

Krótka historia z pierwszych stron wyjaśnia się dopiero na samym końcu i to wyjaśnienie pozwala nam spojrzeć na całą książkę z zupełnie innej, zaskakującej perspektywy. Przeszłość i teraźniejszość spotykają się w jednym miejscu, czas wypadł z właściwych torów, historia udowodniła, że kołem się toczy. Szarość dzieli się z nami swoim sekretem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz