Kathryn
Stockett, „Służące”
Wydawnictwo
Media Rodzina, Poznań 2010 r.
Nad
kim by się tu dzisiaj popastwić…? Nad panienką Skeeter!
Otóż
owa pannica ubzdurała sobie, że zostanie dziennikarką. I pisarką też będzie.
A że w mediach albo jesteś kontrowersyjny, albo cię nie ma – Skeeter zaczęła
kombinować. I wykombinowała! Zgromadzi historie opowiadane przez służące.
Nie jakieś tam bajki dla dzieci czy przepisy na opanowanie bałaganu. To miały
być opowieści o ich pracodawcach.
Spryciara,
bez dwóch zdań.
Jej
niecny plan zawojowania rynków wydawniczych na całym świecie –dobra, w samych
Stanach, ale to pomału na jedno wychodzi – miał tylko jeden drobny szkopuł,
no może 2. Dobra, niech będzie, 3. Trzy szkopuliki, które oglądane z
osobna wcale nie przykuwają uwagi. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że:
a) Służące
koniecznie musiałby być czarnoskóre
b) Skeeter
mieszka i pracuje w Missisipi
c) Czas
powstawania książki panny Skeeter (czyli czas akcji samej powieści) to lata ’60…
robi
się niezły pasztet. I to nie pod względem walorów smakowych. Prawda, że osobno
powyższe punkty nie wyglądają poważnie? Ale gdy je ze sobą połączyć… Brak
równouprawnienia, segregacja rasowa, uprzedzenia, poniżenie to codzienny
element życia mieszkańców Południa.
Co skłoniło pannę Eugenię Phelan do
podjęcia tematu – własna próżność i chęć zdobycia sławy? A może współczucie dla
kobiet, które pracowały dla jej przyjaciółek? I dlaczego jej ukochana
Constantine, najwspanialsza niania i powierniczka na świecie, odeszła z jej
domu? A może to fale protestów czarnoskórych, ich uwielbienie dla MLK otworzyły
jej oczy na istotę problemu? Stanowczo za dużo pytań jak na jeden akapit,
a jednocześnie – za mało jak na całą książkę.
Założenie było takie: one będą opowiadać,
a ja to spiszę i znajdę wydawcę. O konsekwencjach nie myślała. Z początku
nie mogła zrozumieć skąd u czarnoskórych opór przed jej wspaniałym pomysłem.
Samolubna Eugenia nie wzięła pod uwagę, że istnieje (spisany) Kodeks, w którym
czarno na białym (hm.) określono granice tego co wolno, a co jest
surowo wzbronione w kontaktach z „kolorowymi”. Osobne szkoły, osobne
biblioteki, sklepy, w których służące mogły robić zakupy tylko w służbowych
fartuszkach, kościoły, do których biały nie powinien chodzić… Dziś takie
rozróżnienie oburza, wtedy było „normalne”.
„Służące”
to powieść o powieści. Skeeter pracując nad książką dostrzega, że w życiu
wcale nie jest łatwo. Poprawność polityczna, kiepskie znajomości i wredne baby
z Ligi to tylko mały ułamek rzeczywistości, z którą musi zmierzyć się w
rodzinnym mieście po powrocie ze studiów. Poza tym jej niewykształcone rówieśniczki
toną w pieluchach, betach, kupkach i zachwycają się kolejnymi ciążami,
dyskutują o wystawnych przyjęciach towarzyskich, podczas gdy ona, kobieta po
studiach i z aspiracjami, nawet nie ma chłopaka. Matka też jej życia nie
ułatwia.
Przyznaję
– po książkę sięgnęłam tylko dlatego, że spodobała mi się filmowa Minny Jackson.
Charakterna kobita:) potrafiła napyskować każdej pani (wbrew pierwszej
zasadzie, jakiej matka kazała jej bezwzględnie przestrzegać), bezbłędnie
radziła sobie ze swoimi dziećmi, mimo że za męża miała agresywnego ochleja, a
pracę ciężką i wymagającą krzepy.
Skeeter
wychowała się w domu ze służbą, więc nie wyobrażała sobie, żeby mogło być
inaczej. Sielanka rodzinnej plantacji wydawała się być nieco uwspółcześnioną
wersją tej z Tary (choć Gienia ma się do Scarlet tak jak herbatnik do
ciasta drożdżowego:P). Służba miała swoje domy, swoje miejsce w kuchni, własne
sposoby spędzania wolnego czasu i nic białym do tego.
Kompletnie
nieświadoma takich podziałów Celia Foote przewróciła życie Minny do góry
nogami, a przy okazji, zupełnie niechcący;) nadepnęła na odcisk poprzedniej
pracodawczyni kobiety…
Czytając
„Służące” zaśmiewałam się do rozpuku,
ze złości zaciskałam pięści, kilkakrotnie wyzywałam w myślach głupie zachowanie
bohaterów. Główny morał płynący z kart tej książki brzmi: to, że jesteś
inny, nie znaczy, że jesteś gorszy. Twój kolor skóry, twoje pochodzenie, twój
status społeczny nie powinny stanowić wytycznych do oceny. Nawet jeśli jesteś
znaną panią z towarzystwa, możesz być zepsuta do szpiku kości. To, że ludzie
w mieście omijają cię szerokim łukiem, choć nic o tobie nie wiedzą, źle
świadczy tylko o nich.
ja widziałam film i książkę mam na swojej liście, na pewno przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńwarto:) książka jest bardzo ciepła, choć wątek przewodni nie jest tematem przyjemnym. i gdyby nie drobny zgrzyt - taki w stylu "Przeminęło z wiatrem" - można by było pomyśleć, że sielanka sięga wyżyn.
Usuń