niedziela, 3 lutego 2013

upór zamiast strachu



Cristina Sánchez-Andrade, „Coco”
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2011 r.

Dawno temu, w czasach, gdy panie nosiły piękne stroje, panowie toczyli ważne rozmowy za zamkniętymi drzwiami, a sieroty i dzieci biedaków wychowywały zakonnice, na świat przyszła Chudzina. Matka nie była w stanie wykarmić wszystkich swoich dzieci. Oddała Coco i Antoinette.

„Ludzie mówili, że będzie im tu dobrze, że wiele się nauczą.”

Można przypuszczać, że po kilku latach klasztornego reżimu i gruntownego przygotowania do roli żony, matki, sprzątaczki, kucharki – etatowej kury domowej – za bramę klasztorną wyjdzie osoba kompletnie nieprzystosowana do życia w społeczeństwie. Młoda Coco w porę odkrywa, jakie są reguły gry poza szkołą. Spostrzegła, że dobre urodzenie istotna składowa sukcesu. Sprytnie tuszuje historię swojego dzieciństwa, łatwo nagina fakty, kreuje zupełnie inną przeszłość, niż ta, jaka przypadła jej w udziale. Et voilà! Jest jaka jest, bo wychowywały ją niemądre ciotki!

Intrygantka, kłamczucha, zarozumialec i zazdrośnica. Sfrustrowana perfekcjonistka. Taki portret Coco wręcz wylewa się z kart powieści. Mam mieszane uczucia względem bohaterki. Umówmy się: nawet nie próbuję ustalić, ile w tej powieści jest z biografii projektantki; dla dobra autorki, Coco i własnego. Chcę jednak podzielić się własnymi spostrzeżeniami.

Po pierwsze
Chudzina jest kobietą godną podziwu: od zawsze wiedziała, że nie chce skończyć jak matka; w biedzie, z dziećmi uczepionymi spódnicy. Co więcej, potrafiła działać, nie poprzestała na czczym gadaniu i wykorzystywała każdą nadarzającą się okazję.

            Po drugie
dla niej cel uświęcał środki. Nie bała się deptać cudzych uczuć. Bezwzględnie pozbywała się przeszkód, gardziła ludźmi słabymi. Nie chciała, by ktoś takie cechy zauważył u niej, nie znosiła litości, nie chciała żeby litowano się nad nią.

Życie jest, jakie jest, utkane z nieszczęść i bólu, ale one właśnie hartują człowieka. Ją na przykład zahartowały.”

            Po trzecie
perfekcjonizm nie był jej maską. Był skafandrem, mającym chronić przed przeszłością i pochodzeniem z nizin społecznych. Był więzieniem dla jej własnych pragnień. Szaleńcza potrzeba bycia zrozumianą i kochaną – główne zakładniczki idealnej Coco. 

            W powieści Cristiny Sánchez-Andrade Coco to kobieta uparta i przerażona. Nie chce się odsłonić – nawet psychoterapeutę karmi kłamstwem.

Za młodu energiczna i bezwzględna, otoczona tłumem wielbicieli. Na starość – zdana na pomoc służącej, opuszczona nawet przez wrogów.

„Pytanie również jest ruchem.
Więc jeśli ciała poruszają się, to nie z własnej woli, lecz popychane zewnętrznym impulsem: dla państwa Desboutinów była nim rutyna (tak dobrze znana krowom i łąkom); dla Antoinette – strach przed porażką i samotnością; dla Marguerite Durand – wiatr nad hipodromem; dla Coco – ambicja i nuda; dla krów – tęsknota.”

Minimalistyczne i praktyczne, czasem brutalnie szczere podejście sprawdza się w przypadku ubrań i dodatków, jednak nie należy w ten sposób traktować człowieka. Nawet siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz