Jonatan Safran Foer, „Wszystko jest iluminacją”
Wydawnictwo W.A.B,
Warszawa 2010 r.
Tak wiem, dziś nie popisałam się, jeśli idzie o tytuł posta. Ale mam usprawiedliwienie!:) Wszystko przez tę książkę. Trzy spore opowieści w jednej – niezły chwyt
autora i spory kłopot dla osoby, która najpierw widziała film. Początkowo nie
mogłam się połapać w tych dziwnych przeskokach między wiekami. Później, w miarę
zapadania się w opowieści zaczęłam odnajdywać powiązania między nimi.
Aleks,
tłumacz z przypadku będzie naszym przewodnikiem – chłopak ma pewne doświadczenie
w tym temacie, więc istnieje cień szansy, że czytelnik nie pobłądzi na ukraińskim
odludziu. Jak na człowieka o wschodnim pochodzeniu przystało, Aleks jest bardzo
gościnny i chętnie wprowadza nas do swojego domu. Poznajemy jego matkę, ojca, jego
miniaturowego bratka Igorka, ślepego
(na zawołanie:P) dziadka i sukę przewodnika Sammy Davis, Junior, Junior. Aleks
stroni od zwięzłych wypowiedzi, chętnie popisuje się swoją angielszczyzną,
zdarzają mu się dygresje od dygresji. Koniecznie trzeba mieć gdzieś w głowie
otwarty słownik (i drugi gdzieś w pobliżu, tak na wszelki wypadek), w przeciwnym
razie można baaaardzo opacznie zrozumieć, co chłopak chciał przekazać.
Pisanie/mówienie
o czymś z perspektywy czasu może:
a. przynieść korzyść w
postaci uładzenia emocji
b. wpłynąć na
zniekształcenie faktów.
Oczywiście, oba te
mechanizmy zadziałały w przypadku Aleksa (kto wie, czy nie z większym naciskiem
w przypadku mechanizmu b.), który podjął się relacjonowania poszukiwań
Trachimbrodu. Dlaczego wybiera się do zaginionego miejsca, o którym nikt już
nie pamięta? Na zlecenie własnego ojca, bardzo zajętego pracownika Zwiedzania Dziedzictwa, który ni w ząb
nie rozumie po angielsku, a jakoś z przyjeżdżającym lada dzień Amerykaninem
porozumieć się trzeba będzie. Ów obcokrajowiec to Jonathan Safran Foer,
który:
„[…] szuka za miastem, z którego
wyszedł jego dziadek – powiedział Ojciec – i za jedną taką, mówi na
nią Augustyna, co wyłowiła jego dziadka z wojny. Spragniony jest napisać
książkę o wiosce swojego dziadka.”
Żeby
nie narażać gościa zza oceanu na gwarantowane niewygody wynikające z podróżowania
publicznymi środkami komunikacji, a także – by chronić go przed ciekawskimi i
raczej nieprzychylnie nastawionymi osobnikami, Aleksander Ojciec nakłania (no
dobra: zmusza) Aleksandra Dziadka do przyjęcia roli kierowcy i przewodnika
dla Amerykanina i Aleksandra Wnuka. Żeby podróż mogła rozpocząć się na
dobre konieczne jest jeszcze odebranie gościa z dworca we Lwowie.
„To jest Amerykanin? – pomyślałem. I
jeszcze: To jest Żyd? Był srogo krótki. Nosił okulary i miał mikroskopijne
włosie, które nigdzie nie było rozkupione, tylko leżało jemu na głowie
jak Szapka. (Gdybym był jak Ojciec, może nawet przezwałbym go Szapką.)
Nie wydawał się ani jak Amerykanie, których widywałem w magazynach,
ci z żółtym włosiem i z muskułami, ani jak Żydzi z historycznych
książek, ci całkiem bez włosia i z wystającymi kościami. Nie przywdział
ani siwych dżins, ani uniformu. Prawdę zarzekłwszy, w ogóle nie wydawał
się na coś specjalnie. Byłem rozwiedziony do maksymalności.”
Po krótkiej
wymianie zdań udało się zapakować do samochodu Aleksa, Aleksandra Dziadka,
Sammy Davis, Junior, Junior i Amerykanina. Drużyna pierwsza klasa: mierny
tłumacz, ślepy kierowca, nerwowa suka przewodnik i skołowaciały,
małoamerykański Amerykanin. Szczegółowy przebieg podróży czytelnik znajdzie w
książce.
Tymczasem,
chciałabym powiedzieć jeszcze nieco o historii, jaka powstała w głowie
Jonathana podczas podróży przez Ukrainę. Mogłoby się wydawać, że będzie to
powieść mówiąca o przeszłości nie tak odległej, sięgającej jedynie czasów wojennych.
Otóż nie. Jonathan wskrzesza w swojej książce nieistniejące miasteczko i na
nowo kreuje jego historię zaczynając w XVII wieku. Ta osada żydowska położona nad rzeką Brod
to twór irracjonalny, dom ludzi żyjących jakby poza czasem, niemalże kiszących
się we własnym sosie z cierpień, uprzedzeń i mitów. To stamtąd pochodzą
przodkowie Amerykanina, ich mity ciągle w nim są. Wydaje się, że Jonathan chce
ocalić Trachimbrod od zapomnienia, koniecznie chce wydobyć wioskę z mroków
historii. Nawet jeśli ceną ma być wykreowanie całkiem nowej historii tego miejsca.
Kto
jest pierwszym czytelnikiem tej historii w odcinkach, która ze ścinków
powstała? Nikt inny, jak Aleks Tłumacz. Książka Foera wielokrotnie przebyła
ocean, ponieważ po zakończeniu wyprawy poszukiwawczej nie skończyła się znajomość
między młodym Ukraińcem i Amerykaninem. Pisują do siebie dość regularnie. Aleks
opowiada o domu i Ukrainie, udziela Jonathanowi licznych rad, co do planowanego
rozwinięcia opowieści o Trachimbrodzie, sugeruje to i owo, obiecuje się
więcej nie wtrącać w pracę twórczą…
Nie
ukrywam, że trudno mi o tej książce pisać - nie chcę zdradzić zbyt wiele
pozbawiając kogoś w ten sposób przyjemności płynącej z zagłębiania się w
całość. Nie ukrywam, że najbardziej podobała mi się wędrówka przez kraj w
poszukiwaniu cienia. Z kolei część o dawnym nie-istniejącym miejscu
niejednokrotnie wywoływała we mnie skrajne emocje – od przerażenia, poprzez
sporadyczne (kpiące) uśmieszki po złość. Książka jest warta polecenia. Niejednokrotnie
można parsknąć ze śmiechu (głównie dzięki wspomnianej angielszczyźnie Aleksa),
po to tylko by uświadomić sobie, że ogólnie sytuacja była raczej mało zabawna. Tragikomedia
o bardzo wielu warstwach.
Jeśli ktoś jeszcze nie widział filmu (o tym samym tytule), a nie boi się ewentualnego wypaczenia opinii o książce albo podświadomych porównań książki z filmem (i odwrotnie, w zależności co pozna jako pierwsze):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz