Jodi Picoult, „Dziewiętnaście minut”
Wydawnictwo Prószyński
i S-ka, Warszawa 2009 r.
Słowo się rzekło, Picoult na blogu;) Robię sobie
czytelniczy urlop od książek tej pani. Przeczytałam już wszystko jej autorstwa,
co ktoś mi polecił i co sama sobie wybrałam.
O tej książce usłyszałam od tej samej pani, która
podrzuciła mi „Drugie spojrzenie”.
Trochę to trwało, zanim udało mi się upolować „Dziewiętnaście minut” w bibliotece, ale się doczekałam.
Nie ukrywam, że strasznie spodobał mi się pomysł na
książkę. Głównie dlatego, że to kobieta mieszkająca w Stanach napisała o
małolacie wysadzającym szkołę w powietrze. Myślałam, że nikt lepiej nie napisze
o problemach sfrustrowanych (?) dzieciaków, niż Matka Amerykanka. Ubzdurałam
sobie, że ta książka będzie świetnym źródłem informacji na temat zachowań w
małej społeczności – a jednocześnie obywateli kraju, w którym dostęp do broni
palnej jest praktycznie nieograniczony. Takie myślenie wzięło mi się chyba z
tego, że tyle się słyszy o strzelaninach
w amerykańskich szkołach. Zauważyliście? to w tamtejszych szkołach
najczęściej dochodzi do tragedii. Nie w Japonii, nie w krajach Ameryki
Południowej, nie w rozwiniętych krajach europejskich. Chciałoby się krzyknąć Niech żyją wolne media! Zachodzi jednak obawa,
że zabrzmi to jak Nie żyją wolne media…
Ale nie o tym miałam.
Pewnego pięknego dnia Peter Houghton podłożył kilka
ładunków wybuchowych na terenie Sterling High. Przyniósł broń. Zabił 10 osób,
wiele innych ranił. A gdy ta faza tańca ze światem i śmiercią dobiegła końca,
nikt nie pytał o przyczyny, które sprawiły, że Peter wpadł w furię. Za to każdy
domagał się jego głowy. Śmierć za śmierć.
Na podstawie szczątkowych informacji media wykreowały
portret mordercy i puściły w eter. Słuchał ciężkiej muzyki, nie miał
przyjaciół, był poza życiem towarzyskim uczniów i mieszkańców Sterling.
Nie widział świata poza komputerem, żył tylko w sieci. Stworzył grę
komputerową, w której zabijał uczniów ze swojej szkoły. Powody takiego
zachowania? A kto by chciał o nich słuchać? Przecież z zimną krwią strzelał do
ludzi!
Rzecz w tym, że kłamstwo powtarzane wystarczająco długo
może stać się prawdą. Peter od przedszkola był poniewierany – najpierw przez
starszych chłopców, a później przez niemal wszystkich. W oczach rówieśników
uchodził za frajera.
Nie był ani kujonem, ani miernym uczniem, raczej
przeciętniak w okularach i trądzikiem, waga piórkowa. A jednak było w nim
coś, co sprawiło, że tamci się na
niego uwzięli. Peter nie wyróżniał się w sporcie – to jego starszy brat był
gwiazdą szkolnej drużyny. Joey był mięśniakiem, jednym z tych, którzy to rozpętali.
Zaczęło się prawie niewinnie – od wyrzucenia pudełka ze
śniadaniem przez okno szkolnego autobusu. Później jego śniadanie regularnie
lądowało na ulicy, ktoś dołączył poszturchiwanie, ktoś dorzucił kilka wyzwisk.
Potem były pięści. Gdy próbował się bronić, kończył dużo gorzej niż napastnik.
Gdy się skarżył – ataki przybierały na sile. Chcesz pogorszyć swoją sytuację?
Śmiało! Powiedz o tym nauczycielowi! Tragedia, do jakiej doszło w Sterling High
obnażyła niedoskonałości systemu – nauczyciele niedostatecznie dbali o
ukrócenie szykan, napastnicy czuli się bezkarni.
Autorka poruszyła ważny i drażliwy temat. Nie mam na
myśli samych strzelanin w szkołach, a raczej każdy pojedynczy akt
przemocy, także tej werbalnej. Jakim piekłem musiało być życie Petera, skoro
posunął się do zbrodni? A jak wiele innych dzieciaków na co dzień doświadcza
pada ofiarą prześladowania jakiejś „silniejszej” grupy? I dlaczego tolerancję
wypiera złość i nienawiść?
Drugą poważną kwestią poruszoną na kartkach powieści jest
problem wychowania. Czy rodzice zawsze mają wpływ na wybory, jakich dokonują
ich dzieci? I czy w normalnej rodzinie
może trafić się czarna owca? Lacy Hughton była przekonana, że obu synów traktuje
tak samo. To jedna z tych matek, które dają dzieciakom dużo swobody, odwołując
się tylko do ich zdrowego rozsądku.. Po śmierci Joeya dowiedziała się, że jej
pierwsze dziecko nie było ideałem. Odkrycie, którego dokonała utwierdziło ją w
przekonaniu, że czego oczy nie widzą…
Po strzelaninie jej życie legło w gruzach. Drugi z synów, ten spokojny
chłopiec! okazał się mordercą. Nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że to
wszystko wydarzyło się z jej winy. Już nigdy nic nie będzie takie samo. Wszyscy
będąca nią patrzeć przez pryzmat Petera. Jest matką mordercy.
Fundamentalne
potrzeby, jakie powinny zostać zaspokojone przez społeczeństwo zostały
wypaczone. Dla Petera bezpieczeństwo było fikcją, życie z piętnem odmieńca
stało się nie do zniesienia.
Powiem tak: każdy, nie tylko nastolatek, chce czuć się
potrzebnym i kochanym. Każdy potrzebuje akceptacji i bezpieczeństwa. Płacz nad
rozlanym mlekiem nic nie da.
„Dziewiętnaście
minut” ma u mnie wielkiego plusa za poruszone problemy i małego minuska –
za przewidywalność wydarzeń. To, o czym napisałam jest tylko drobnym wycinkiem
z całości. W książce dzieje się znacznie więcej.
Na zakończenie jeszcze jeden kawałek, który bardzo pasuje do treści książki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz