Jodi Picoult, „Bez mojej zgody”
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2005
Hurra!
Mam dzień wolny – tak zupełnie! Żadnego myślenia o pracy i innych obowiązkach –
rzecz niespotykana. Okej, przesadzam. Ale tylko troszeczkę;) Jedno jest pewne –
mam czas na swobodne pisanie. W związku powyższym, podzielę się z Wami moimi
czytelniczymi przygodami:)
Dość
trochę zajęło mi podjęcie decyzji o czym
dziś napisać? Z racji, że w ostatnim czasie przeczytałam kolejne 2 książki
Jodi Picoult i czuję przesyt (i znudzenie monotonią formy) – właśnie o nich
będzie. Jak tylko skończę pisanie na brudno – wrzucę kilka słów o książce „Dziewiętnaście minut”. Na pierwszy
ogień pójdzie „Bez mojej zgody”.
Przyznaję,
że nie do końca rozumiem te wszystkie ochy i achy. Książka jaka jest – każdy wie
(chyba nawet jeśli nie czytał). Swego czasu trafiłam na wysyp opinii na jej
temat, a że ciekawość znowu wzięła górę nad rozsądkiem, dodałam ją do
listy spraw do odhaczenia.
Temat
dość kontrowersyjny – jak na Picoult przystało. Tym razem trafiamy do pięcioosobowej
rodziny, której życie kręci się wokół jednego z dzieci. Kate jest drugim
z trójki dzieci, od wielu lat choruje na ostrą odmianę białaczki. Z chwilą
gdy zachorowała, Jesse poszedł w odstawkę. Mimo że był tylko trochę od niej
starszy, bardzo szybko zrozumiał, że powinien sam zacząć troszczyć się o własny
tyłek. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że czuł się zbędny. Matka troszczyła się przede
wszystkim o Kate. Nie ma to jak prezent urodzinowy prosto ze szpitalnego kiosku…
Jego poczucie przynależności jeszcze bardziej zmalało, gdy okazało się, że nie
może być dawcą.
Na
szczęście na świat przyszła Anna. Dawca idealnie zgodny, stworzony na miarę
potrzeb. Wedy jeszcze nikt nie wiedział, że nie skończy się na jednym ukłuciu
igłą strzykawki.
„Mówię wam, gdyby na Ziemi
wylądowali dziś kosmici i gruntownie zbadali przyczyny, dla których dzieci
przychodzą na świat, doszliby do wniosku, że w większości wypadków powodem
narodzin jest zbieg okoliczności, nieumiarkowane spożycie alkoholu w niewłaściwy
wieczór, niestuprocentowa skuteczność środków antykoncepcyjnych albo jeszcze
coś innego, co jest równie mało pochlebne jak wszystkie pozostałe przyczyny.
Ja natomiast przyszłam na świat w
bardzo konkretnym celu.”
Walka
toczona o czyjeś życie nigdy nie jest równa. Nigdy.
Siostry
były sobie bardzo bliskie. Od zawsze wiedziały, że są sobie potrzebne. Nie chodziło
tylko o „zaplecze medyczne”, jakim stała się Anna. Kochały się – jak tylko
siostry potrafią. Co się musiało stać, że Anna pewnego dnia powiedziała Dość? Czy to z powodu
uprzywilejowanej pozycji chorej w oczach matki? Czy z powodu porzuconych marzeń
o hokeju? A może strach o stan własnego organizmu doszedł zwyciężył?
Matka
próbowała wybić jej to z głowy. Przecież nastolatka nie może być w pełni
świadoma skutków, jakie pociągnie za sobą taka decyzja. Jak ona może myśleć tylko
o sobie?! A co z jej chorą siostrą?!
Oprócz
matki i dwóch córek, w książce pojawia się jeszcze jedna ważna kobieta: Julia
Romano. Zadaniem pani kurator jest ustalenie, jak naprawdę wygląda sytuacja w
otoczeniu powódki i czy aby na pewno dziewczynka wie, co robi. Oczywiście
Julia jest młoda, ambitna, samotna. A któż to staje na jej drodze? Kłamca nad
kłamcami, facet, który złamał jej serce i wystawił na pośmiewisko. I znów
próbuje to zrobić! Żeby się od niego uwolnić, musiałaby zrzec się tej sprawy,
bowiem Campbell Alexander jest adwokatem Anny Flitzgerald. Jak myślicie – czy panna
Romano będzie w to dalej brnąć, czy zdecyduje się ratować własną dumę?
Zdecydowanie,
tytuł najdziwniejszego bohatera powinien powędrować do głowy rodziny Flitzgeraldów.
Przez cały czas sprawia wrażenie wycofanego, jakby cała sytuacja go nie
dotyczyła bezpośrednio. Koleś ewidentnie się zgubił gdzieś na początku choroby Kate.
Zapadł na dziwną odmianę śpiączki. Stał się obojętny na wszystko, co wymagało
więcej zachodu, kompletnie zatracił potrzebę samodzielnego działania i decydowanie.
Dobrze, że ze śpiączki można się wybudzić.
W
głowie mi się nie mieści, że obojgu rodzicom gdzieś po drodze odechciało się wychowywania
najstarszego dziecka. Jak mogli wydać przyzwolenie na wszystkie jego dziwactwa?
Kto to widział, żeby dzieciak nie mieszkał w domu, tylko gdzieś nad garażem? Nie,
to się nie mogło dobrze skończyć.
Gdybym
miała określić „Bez mojej zgody”
kolorem, wybrałabym szary, ze wszystkimi jego odcieniami. Tam nic nie jest
czarne albo białe. Nie ma bohaterów złych – nawet matka ślepo (wpatrzona w
chorą córkę) kątem oka dostrzega problemy pozostałej dwójki dzieciaków
(niestety z działaniem bywa różnie). Kate też nie jest takim aniołem, za
jakiego bierze ją matka i większość osób z otoczenia.
Zapieram
się rękami i nogami, żeby nie obejrzeć filmu nakręconego w oparciu o książkę.
Co za dużo, to niezdrowo:P
Zastanawiam
się – czy książka cieszyłaby się równie wielkim powodzeniem gdyby nie wytoczony
proces? Czy równie dużo osób byłoby pod wrażeniem, gdyby okazało się, że jednak
jest inny dawca? Albo – gdyby to była inna choroba? Szału nie ma – chyba że ktoś
uwielbia rozwiązania rodem z Hollywood albo pełnych napięcia oper mydlanych. Picoult
przesadziła z efektami specjalnymi ot, co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz