Jędrzej Polak, „Życie
jest gejem”
Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2008
Czasem pisanie przychodzi mi z
wielkim trudem. Zwłaszcza, jeżeli chcę wyrazić swój zachwyt (albo przynajmniej
umiarkowane uznanie dla pomysłowości autora). Dużo szybciej wychodzi mi
wyrażanie opinii raczej mało pochlebnych. Dziś będzie krótko. Ten wpis powstał,
ponieważ pilnie potrzebowałam „recenzenckiej” rozgrzewki*.
Lubię zamotane książki (uwielbiam
T. Piątka). Lubię, gdy autor tworzy inteligentnych bohaterów (albo chociaż
inteligentne powiązania między poszczególnymi elementami książki). Lubię, gdy dialogi
są na poziomie, a tajemnica ma sens.
Szczerze nie cierpię, gdy ktoś z
wyrobionym nazwiskiem idzie na łatwiznę i próbuje posklejać kilka książek w
jednej. I nie chodzi mi o tworzenie historii alternatywnej, opartej o co by było gdyby...?, do tych
nic nie mam.
Myślę, że tytuł tej notki jest dość
sugestywny. J. Polak za bardzo skupił się na wykreowaniu polskiej wersji „Roku
1984” - z całym jego
okropieństwem. Niestety, w pewnym momencie przesadził i zamiast czegoś, co
mogłoby mieć ręce i nogi powstał zdeformowany kadłub, bez mięsa w środku.
Fabuła jest do tego stopnia
pokręcona, że daruję sobie przydługie opisy.
Głównym bohaterem jest Adam, a Ewa
jest jego siostrą (na tym etapie po raz pierwszy zgrzytnęłam zębami; później
zgrzytów było jeszcze więcej). Tatuś ich opuścił, ale dzięki sanktoholoaureolo
mogą słuchać jego opowieści.
Wielkim Bratem jest Ojciec i Teść
Wielki Redemptosarmata Smardzyk. Prawdopodobnie to on jest twórcą VII RP
ogarniętej redemptosarmatyzmem. Wielki manipulant, wróg historii, władca VII RP
i kawał drania.
U Orwell'a ekrany szpiegują
wszystkich, u Polaka szpiegują wszyscy. Zwłaszcza ciężarni ministranci i
nawiedzone redemptosarmatki. Jakby tego było mało, wystają oni na ulicach i
głoszą te swoje brednie.
Stłamszony lud w sklepach płaci
obrazkami (oczywiście z wizerunkami świętych; każdy święty ma inną wartość) i
upija się „alkoholem” produkowanym ze starych samochodów.
Wszędzie absurd w kiepskim wydaniu,
badna redemptosarmatek i redemptosarmatów, iGod i sanktoholoaureolo. Gejów ani
śladu.
Kiepski humor, dyktatura i
ewidentne ściąganie, ot co. Maltyrologia, niby-rewolucja i marna karykatura
ustroju polityczno-religijnego. Całość przypomina raczej koszmar śniony w
odcinkach.
Dawno nie czytałam tak marnej książki. Zmęczyłam ją i wiem
jedno: nigdy więcej.
*Długo zastanawiałam się od czego zacząć
ten wpis. Pomysł z przepraszaniem za długą nieobecność szybko odrzuciłam - ileż
razy można? Próbę usprawiedliwienia też sobie darowałam. Kilka innych pomysłów
też poszło się bujać. Padło na szybką rozgrzewkę.